Moje starty

poniedziałek, 26 marca 2012

Impreza sezonu


Już nie dni, a godziny dzielą mnie od najważniejszej imprezy tego sezonu! Imprezy, która rok temu dała mi w sporcie nowe życie. Impreza na którą planowana jest eksplozja formy. Imprezy, na której w tym roku dam z siebie wszystko. Zdobyć Parchatki mi się jeszcze nie udało - rok temu przeszkodziła mi w tym jakaś głupia kość śródstopia, która raczyła się rozpaść. Teraz Parchatka potrzebowałaby ślusarza żeby mi tą kość znowu zepsuć, a o ile mi wiadomo nazwisko żadnego na liście startowej nie widnieje (mogę się mylić). Tak więc w piątek popołudniu ruszamy na zdobycie niezdobytych terenów i z założeniem walki w elicie niczym równy z równiejszymi! Kto wie, czy nie pokuszę się nawet o podium na którymś z etapów :)
Tymczasem na Mazowieckim podwórku druga odsłona Zimowego Pucharu Góry Kalwarii. Scorelauf na mapce Obręb może nie należał do najbardziej wymagających technicznie, ale to nie przeszkodziło mi zrobić 45 sekundowy błąd na jeden z punktów.

35 minut było do złamania, mi się udało to pobiec równo w 37 minut. Niemniej sądzę że udało mi się wskoczyć na podium tych prestiżowych zawodów, ale wyników oficjalnych jeszcze nie ma więc tylko można spekulować. Pojawiły się jeszcze w kuluarach marne prowokacje jakobym nie podbił wszystkich punktów, którym mówię kategoryczne nie, prezentując na potwierdzenie mych słów międzyczasy z wczorajszego wyścigu (zapomniałem poprosić o podpis kierownika wczorajszych zawodów, żeby nie zarzucono mi spreparowania wydruku!)
Zastanawiający jest punkt 91, tam ewidentnie coś się dzieje! Czyżby most Einsteina - Rosena cofał w czasie o prawie 5 minut?????????
Biegowo ciągle jest słabo, ale trzeba liczyć że na Koziołka przyjdzie trochę lepsza forma. Technicznie też nie kozaczę, czego najlepszym dowodem wczorajsze zawody, ale na sprincie w Puławskim parku gdzie się biega od latarni do latarni może będę miał szansę niepopełnienia zbyt wielu błędów. A może organizatorzy nas zaskoczą i będzie ciekawy i techniczny sprint, co poskutkuje dalekim miejscem, ale za to jaką radochą z biegania. Co do 2 i 3 etapu Koziołka - to już international level orienteering i mogę się tylko modlić żeby się nie zgubić i zbyt dużego oklepu nie dostać. A rok temu, załatwil mnie zbieg do jednego z jarów:
Wtedy przebieg z 4 na 5 okazał się ostatnim w I półroczu 2011 roku.
Teraz czas to zmienić! Start pierwszego etapu mojej docelowej imprezy już za niecałe 5 dób, czyli 119 godzin!!!!!!
Z najważniejszych sportowych newsów jeszcze jeden bardzo istotny i wart uwagi! Wczoraj most północny został oficjalnie rozdziewiczony:

Teraz pora na 2 mocniejsze akcenty biegowe we wtorek i czwartek. Kto wie, co mi do głowy strzeli i może w kwietniu wystartuję w czymś dla mnie zupełnie nowym :)

czwartek, 22 marca 2012

(Nowe) Wyzwanie


Dziwnie to zabrzmi, ale nie samym biegiem na orientację człowiek żyje. Lubię stawiać sobie nowe wyzwania. Jeszcze bardziej lubię spełniać swoje marzenia. A jednym z wielu był dla mnie zawsze start w dziesięcioboju. Niestety, zawsze wydawało mi się to nieosiągalnym celem, choć ciągle o tym marzyłem. Kilka lat temu, jeszcze przed rozpoczęciem przygody z najwspanialszym sportem na świecie, szukając w internecie punktacji tabel wielobojowych, odkryłem zupełnie nie znaną mi konkurencję, w której od razu się zakochałem (nie, oczywiście nie aż tak jak w biegu na orientację! :-D).
Icosathlon - zupełnie dziwna i nowa dla mnie nazwa. Szybko przekonałem się że chodzi o wielobój. Nie, nie o 10-bój, ale dwudziestobój. Nawet nie wiem czy tak to nazywać, bo właściwie nie ma Polskiej nazwy na to. Co więcej - żaden Polak jeszcze nigdy nie brał udziału w żadnej imprezie rangi mistrzowskiej w tej dyscyplinie.
Czemu nie miałbym być pierwszy? A jaka szansa ustanowienia rekordu Polski! :D Jak postanowiłem - tak zrobiłem. W grudniu poszukałem zawodów, znalazłem 2 imprezy mistrzowskie - Mistrzostwa Świata oraz Halowe Mistrzostwa Świata. Te pierwsze odrzuciłem, z powodu kolidujących (mam przynajmniej taką wątłą nadzieję) terminiów z Akademickimi Mistrzostwami Świata w Alicante. Natomiast termin Halowych Mistrozstw Świata w Helsinkach wydawał się zachęcający - 14-15 kwiecień. Co prawda - tak jak i w dziesięcioboju olimpijskim jego halowa wersja ma 7 konkurencji, tak i w ultrawieloboju - na MŚ w Belgii rozgrywane będzie 20 konkurencji, natomiast na halowych w Finlandii - 14. A ich program przedstawia się następująco:

I dzień (14 kwietnia):
1. 60m
2. skok w dal
3. 800m
4. pchnięcie kulą
5. 400m
6. skok wzwyż
7. 3000m

II dzień (15 kwietnia):
8. 60m ppł
9. skok o tyczce
10. 1500m
11. rzut ciężarem
12. 200m
13. trójskok
14. 5000m

Całe zawody odbędą się w hali Liikuntamylly, blisko centrum Helsinek. Uważam, analizując wyniki z zeszłych lat, że mam szansę na medal. O tytuł Mistrza Świata może być ciężko - w kategorii seniorów zgłoszonych jest do tej pory 7 zawodników - Holender, Francuz, Niemiec, Brytyjczyk, Belg, Austriak i Polak (ja). Ciekaw jestem jak mi się będzie biegało 5000m po 13 konkurencjach, ale chyba o życiówkę może być ciężko :) Tutaj możecie znaleźć stronę zawodów oraz ogólne informacje o tej dyscyplinie sportu:
http://www.icosathlon.com/
Bilety kupiłem już w grudniu, dzięki czemu płaciłem względnie niedużą kwotę jak na PLL LOT. Teraz tylko ogarnąć 4 najtańsze noclegi i jakoś dam radę podołać.
Nie mogłem się oprzeć i kilka dni temu udałem się do Polskiego Związku Lekkiej Atletyki z zapytaniem czy mógłbym liczyć na jakąkolwiek pomoc związku. Chodziło mi o opłatę startową, albo chociaż o strój startowy. Oczywiście z jaką odpowiedzią się spotkałem nie muszę pisać, ale w sumie byłem tam przy okazji wyrabiania licencji więc czasu też na to nie straciłem.
Co do samych konkurencji - pokusiłbym się o estymację wyników, ale może na razie napiszę jak się czuję w poszczególnych konkurencjach. Co do 60m, 200m - na pewno nie mam takiej szybkości jak w 2001 roku kiedy to ustanowiłem życiówki na tych dystansach. Liczę jednak na nieznacznie tylko słabsze wyniki od moich personal bestów. 400 i 800 się boję bo wiem że będzie bolało bardzo. Ale tu życiówka jest realna, tym bardziej że to 3cia konkurencja. 1500 myślę że tragedii nie będzie. 3000 i 50000 wydawać by się mogły koronne - ale przy tych okolicznościach może być problem z połamaniem nawet 17 minut na 5000 czy 10' na 3000. Co do skoków - w dal pewnie bez rewelacji, ale ponad 5 to minimum przyzwoitości. Wzwyż się czuję dość mocny - 160 musi być grane. Tyczka - pracuję nad tym :] mam nadzieję że uda mi się choć raz spróbować przed mistrzostwami. Pchnięcie kulą - tutaj nie musi być wcale tak źle, natomiast boję się rzutu ciężarem - bo waży dość dużo (16 kg). Nie chcę sobie krzywdy przy tym zrobić i się na tym pooszczędzam (chyba że będę walczył o złoto! :D). W trójskoku życiówką bym nie pogardził. Aha, jeszcze płotki - tu ważne aby przebiec i się nie zabić. A będą na wysokości przy której wszystko jest możliwe (1,067m).

Zdradzę Wam mój specjalistyczny trening pod ultrawielobój: ok 25 treningów na mapie w marcu, do tego w kwietniu starty na Koziołku i w Czeskich skałach będą kluczem do sukcesu!

Do Finlandii jadę niestety sam :( i to jest najgorsze w tym wyjeździe. Choć z drugiej strony - przyzwyczaiłem się już do tego. Ale jeśli ktoś chciałby dołączyć to serdecznie zapraszam, można się jeszcze zarejestrować na zawody!

Zaczyna mnie trochę przerażać to co się dzieje w moim otoczeniu, i co niestety ma też wpływ na moje życie. Ale o tym to chyba mógłbym książkę napisać, a nie chce mi się tyle, więc pozostawię tylko optymistyczny akcent na koniec - jest źle, będzie jeszcze gorzej.
Zresztą trzeba żyć tak, jakby mnie to nie dotyczyło. Jestem zdrowy, fizycznie przynajmniej. Mogę biegać, bez bólu. Stopa działa lepiej niż przed kontuzją. Mogę robić to co kocham. Reszta się nie liczy. A przynajmniej trzeba próbować, żeby się nie liczyła...
Trzeba żyć jak w znanej i lubianej pieśni :)


czwartek, 15 marca 2012

Obóz Goteborg / Karlsby - czyli kolejne zebranie batów na Szwedzkich terenach


Kolejnym bardzo cennym wyjazdem w tym roku był obóz w Szwecji, z moim klubem IFK Goteborg. Mimo krótkiego pobytu w Skandynawii, udało się zrobić 9, jakże cennych, treningów technicznych. Do Szwecji, w przeciwieństwie do Hiszpanii, pojechałem razem z dobrym kumplem z klubu, dzięki czemu nie czułem się tak osamotniony jak w Alicante.
Szwedzkie bieganie zaczęliśmy w piątek, od 2 treningów technicznych, w okolicach Karlsby, w pobliżu Jonkoping, na których to terenach będzie odbywała się tegoroczna Tiomila. Pierwszy raz miałem okazję pobiegać nocny trening w Skandynawii:
Trening poszedł mi koszmarnie. W ogóle nie wiedziałem co się dzieje, wkrótce po kilku punktach zostałem w lesie sam. Lampa mi się ciągle rozłączało, bo nie miałem taśmy żeby zabezpieczyć podłączenie baterii. Ale nie to było przyczyną mojej klęski. Po prostu nie byłem w stanie nic na mapie przeczytać, nic nie widziałem w terenie, czułem się wściekły i bezradny. Znalazłem 8 na 12 punktów, wychodząc z lasu daleko za ostatnim zawodnikiem i z rozładowaną lampą. Miałem dosyć.
Kolejnego dnia - Golgoty ciąg dalszy. Liniówka - polegająca na odnalezieniu punktów będących na linii i późniejszym naniesieniu ich na mapę.Do 2 punktu wytrzymałem, na trzeci już mi się nic nie zgadzało, próbowałem na 5 trafić ale też nie dałem rady, na wydający się bardzo łatwym szósty również. Tam, nad bagienkiem nieopodal szóstki się rozpłakałem. 
Znienawidziłem się po tym treningu. Czułem się fatalnie, nie miałem ochoty na nic. Najchętniej bym wrócił do domu. Oczywiście też jak przybiegłem na metę nikogo już tam nie było. Porażka. Klęska. Koniec. 
Na kolejny tego dnia trening jechałem zniechęcony. Pobiegłem traskę wczorajszego nocnego, tyle tylko że od drugiej strony. Ku mojemu zdziwieniu, znalazłem wszystkie punkty! Co więcej- Wojtek dołożył mi tylko 30 minut na 5,8 kilometrowej trasie! Na dodatek w kilku miejscach wiedziałem nawet gdzie jestem! Co zaczęło się dziać. 

Kolejnego dnia - najdłuższy Szwedzki trening. Biegaliśmy trasę, którą wszyscy biegali zeszłej nocy. Skrócona o jeden punkt i dobieg ze startu. Miała około 9 km. Udało mi się ją pokonać w zawrotnym czasie 84 minut. Zszokowany byłem kilkoma swoimi przebiegami - jak chociażby z 6 na 7. Na prawdę, cały czas wiedziałem gdzie jestem! Fajnie też było miejscami bieg po drodze i wreszcie rozwinąć jakieś konkretniejsze prędkości (<3:32/km!!!!!)

Po powrocie do Goteborga, z króciutkiego obozu, wybraliśmy się na rozbieganie dookoła jeziora nad którym mieszkaliśmy. A mieszkaliśmy w bajkowym miejscu - pośród skał, nad jeziorkiem, jedynym środkiem transportu jakim można było dostać się do domu była motorówka. Super miejsce!
Kolejne 2 dni to już treningi w Goteborgu, a właściwie w Jonsered koło Goteborga, gdzie mieszkaliśmy. W poniedziałek 2 treningi - rano indywidualnie, po południu razem, z czego jeden z nas prowadził na parzyste, drugi na nieparzyste numery punktów:
 Na porannym - dużo niepewności, w końcu biegaliśmy bez lampionów ani żadnych znaczników nawet. Na ostatnie 2 punkty straciłem ponad 12 minut na upewnianie się czy na pewno byłem na obiekcie. Na popołudniowym biegaliśmy już razem, więc takiej niepewności nie miałem.

Myślę że bardzo cenne są takie treningi wspólne z tak dobrym technicznie zawodnikiem jak Wojtek.
We wtorek czuliśmy już zmęczenie. Godzina treningu była tym bardziej nie zachęcająca - kilka minut po 9 rano już byliśmy na mapce, oddalonej o kilka km od naszego miejsca zamieszkania. Tym razem w większości punktów były lampiony lub znaczniki, co pozwalało na w miarę pewny bieg. Niestety nie wiem co się stało na jednym z długich przebiegów - wydawało mi się że wszystko kontroluję, ale gdy wybiegłem na wielkie zabagnione pole, nie wiedząc gdzie jestem, przypomniałem sobie że to Szwecja, i tutaj nie da się wszystkiego kontrolować. Zorientowałem się dopiero po ambonie, gdzie jestem. Zaliczyłem jeszcze kilka punktów i zbiegłem do samochodu. 

Ostatni trening tego wyjazdu - też wspólnie, na mapce obok mapki w dnia wcześniejszego. Tym razem to ja prowadziłem na nieparzyste. Zresztą - to dobrze widać po przebiegach, na które punkty prowadził Wojtek, a na które ja. Tutaj już biegaliśmy bardzo wolniutko, czują duże zmęczenie po całym obozie. 
Udało nam się, zarówno na porannym jak i popołudniowym treningu spotkać łosie :)
Na pewno obóz dał mi bardzo dużo. Ale poznałem też po raz kolejny w tym roku miejsce w szeregu. Nie sądzę, by było to możliwe żebym biegał tak jak Szwedzi. Oby każda rana i siniak na nodze skutkowały choć jednym miejscem wyżej w Mistrzostwach Polski :) Cieszę się też, że na tym wyjeździe po raz kolejny doświadczyłem dużej szwedzkiej uprzejmości, gościnności i serdeczności, za co jestem ogromnie wdzięczny w głównej mierze naszemu gospodarzowi Henrikowi! Bardzo podbudował mnie również fakt, że na przyjaciół można na prawdę zawsze liczyć! Bezwarunkowo.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie Wojtek. W Szwedzkim terenie czuł się jak ryba w wodzie, biegał pewnie i na prawdę czysto. Zazdrościłem mu bardzo tego, ale też uświadomiło mi to, że dzielą nas lata świetlne w umiejętnościach technicznych... Tak czy siak - Wojtek jest moim zdaniem piekielnie mocny technicznie, a do tego bardzo mocny biegowo, co w tym roku musi zaowocować medalami na największych imprezach. Oby tylko się nie spiął za bardzo i nie spalił! I będę trzymał za to kciuki!
Po późnym powrocie ze Szwecji (byłem w domu o północy), kolejnego dnia sprawdzian umiejętności i szybkości na własnym podwórku - czyli 5 odsłona Warszawy Nocą. Miejsce 3, niby pierwszy raz podium, ale po 1 - nie było czołowych zawodników poprzednich edycji, po 2 - strata do Papusia 2 minuty!!!! Zdecydowanie za dużo :/ To pokazało, że jeżeli w tym roku chcę walczyć o wysokie miejsce w MP, trzeba po prostu pobiec bezbłędnie. Wczoraj nie zrobiłem większego błędu niż na 20 sekund, ale to wystarczy, by pozbawić się szans na zwycięstwo. Nawet po odliczeniu błędów, które obliczyłem na 1:45, też bym nie wygrał...
Nie pozostaje nic innego jak dalej tyrać, i żyć nadzieją lepszego jutra...

wtorek, 6 marca 2012

Juniper Open i konsultacje kadry akademickiej - czyli tym razem bieganie po Węgiersku :)

Ostatnie kilka intensywnych dni spędziłem na Węgrzech, gdzie w miasteczku Bocsa, niedaleko Kecskemet, odbyły się konsultacje treningowo - startowe dla studentów przygotowujących się do Akademickich Mistrzostw Świata w Alicante.Wyjazd uważam za bardzo udany, świetnie mi się biegało na Węgrzech, choć sam teren zawodów był dla mnie bardzo wymagający.
Zaczęliśmy jednak od treningu, 1 marca, gdzieś w okolicach Budapesztu. Po 2 dniach niebiegania, ale i po dość długiej podróży, biegało mi się bardzo dobrze, ale nie szarżowałem z tempem. Gdyby nie duży błąd na 2, spowodowany tym że nie spojrzałem na piktogram i byłem pewien że punkt ma być w dołku z prawej strony drogi, a nie z boku górki po lewej, oraz zły odbieg z 6 (kompas przyłożony do innego przebiegu) to właściwie technicznie byłoby bezbłędnie. No, może jeszcze na 5 się troszkę za bardzo zamotałem w lewo...

Następnego dnia - 2 treningi. Pierwszy poranny biegany w parach - biegałem z Wojtkiem, który rozdupił trening dzień wcześniej z dużą przewagą nad pozostałymi, mając chyba bezbłędne przebiegi. Bieganie w dwójkach wychodziło nam na prawdę dobrze, to był właściwie pierwszy tego typu trening dla mnie. W skrócie, polegał na kontrolowaniu partnera, zapamiętywaniu terenu i potem odtwarzaniu go z pamięci. Trening kształtujący zdolności najbardziej przydatne w biegach sztafetowych. Oprócz jednego punku, na który zrobiliśmy duży błąd, to właściwie szło nam bardzo gładko i zaskakująco dobrze. Morale przed zawodami rosły... :)
A były one jeszcze większe po kolejnym, popołudniowym treningu. Co prawda trening był wedle zaleceń trenera trochę skrócony, ale było na nim wszystko. Począwszy od łańcuszka po półotwartych terenach, poprzez warstwicówkę, szwajcarkę, a kończywszy na sprinciku w innej skali mapy. Trening kompleksowy, wyszedł mi bardzo dobrze. Korytarz i liniówkę odpuszczaliśmy tak jak było to wcześniej ustalone. Nie zaszkodziło to jednak zrobić kolejnych 8, jakże cennych kilometrów na mapie. 


Kolejny dzień to już zawody - Juniper Cup. Pierwszy etap - skrócony klasyk. 8,8 km i aż 28 PK. Na 4 minuty gonił mnie Tomas Dlabaja, mocny zawodnik światowej elity. Marzyłem żeby mnie nie dogonił, ale też zdawałem sobie sprawę że może to byc tylko kwestią czasu. Niestety nie pomyliłem się - już na 4 PK zaczęło się konkretne czesanie. Po 3 minutach motania się pomiędzy jałowcami, ujrzałem dederon Czech Republic. W sumie nie wiedziałem jak on wygląda, ale już wiedziałem że mnie łyka. Jednak okazało się że i on zarąbał na tej felernej 4, co wykorzystał Mateusz Hoffman, który dogonił nas i właściwie dzięki niemu Tomas znalazł punkt, a ja tuż za Mateuszem podbiłem go również. No i zaczęliśmy uciekać mistrzowi z Czech. Oczywiście sztuka ta się nie udała i już na 6 biegliśmy razem. 7 biegłem jeszcze na przedzie, prowadząc Tomasa i Mateusza, ale już na przebiegu na 8 to Czech wyszedł na prowadzenie, a ja, wbrew sobie zacząłem się bezczelnie wieźć. Co prawda starałem się kontrolować mapę, ale nie byłem w stanie robić tego na takiej prędkości. Wiem jedno - na pewno na jego plecach utrzymałbym się do końca biegu, osiągając przy tym 4 minuty lepszy czas niż osiągnąłem. Ale przecież nie o to w tym chodzi!!!!!
Dlatego przyznaję - na punkty 8, 9 i 10 przewiozłem bezmyślnie dupeczkę na plecach Tomasa, 11 i 12 to ja prowadziłem tramwaj, do którego załapał się również Mateusz. Do 13 znów prowadził Tomas, natomiast na 14 obraliśmy inne warianty przebiegu... i tyle się widzieliśmy. Ja i Mateusz pobiegliśmy lasem, natomiast Czech na kreskę po wydmach i krzaczorach. Potem biegłem czysto, współpracując z Mateuszem na kilku kolejnych punktach. Dołączył potem do nas dość mocno biegnący Serb, którego jednak w końcowym rezultacie pokonałem dwukrotnie. Od przebiegu na 23 zostawiłem chłopaków, ponieważ właściwie była już tylko biegówa i dołożyłem im na tych kilku przebiegach około minutę. Wielkie dzięki dla Mateusza za współpracę i wspólne motywowanie się na trasie!!!! Gdyby nie błąd na 6,5 minuty na ten 4 punkt, byłby na prawdę zadawalający wynik!

I drugi etap - klasyk. Zmęczyłem się, nawet bardzo. Jednak 13,4 km w takim terenie daje w kość. Potwierdza to również duża ilość osób które zeszły z trasy...
Zacząłem spokojnie, ale z błędem. Dwójka niepewnie, na trójkę dziwny, bardzo obiegowy wariant, w dodatku przebiegłem wejście na punkt i musiałem się cofać. 4, 5, 6, 7 zaskakująco dobrze. Niestety 8 szukałem zdecydowanie za wcześnie - tu duża strata. Jeszcze większa na 9, na którą ciężko mi było się miejscami zorientować gdzie dokładnie jestem. 10 OK, na 11 w ostatniej chwili zmieniłem wariant decydując się na wejście od lasu. 12 banał, 13 dość płynnie, starałem się łapać cały czas biały las. 14 błędzik, 15 banał, 16 na farcie, dzięki temu doszedłem Mateusza na 18 minut, z którym przegrałem dzień wcześniej aż o 5. W zamierzeniu miałem dobiec do drogi i od niej się odbijać. 17 łatwizna, 18 w miarę prosta, a mimo to błąd. Na 19 dłuuugi przebieg, ale stosunkowo łatwy. Wydawało mi się że dość szybko tu biegłem, ale patrząc na międzyczasy - trochę zmieniam zdanie :) 20, 21 to formalność, 22 dość spory błąd - tu doszedł mnie Parfi, niestety aż na 10 minut! 23 dość gęsto było, ale czysto, 24 przebiegłem i musiałem się cofać. W sumie drugi etap niby bez tak kolosalnego błędu jak na pierwszym, ale za to z dużo większą ilością mniejszych błędów. Punkty 1,2,3,8,9,14,18,22,24 - tutaj było jeszcze sporo minut do urwania. 

Z jednej strony - 2 udane starty. Z drugiej - ogromne straty do reprezentantów Czech troszkę skrzydła podcinają. Wiem jednak, widzę to i czuję, że idzie mi na mapie coraz lepiej. Wyjazd bardzo pozytywny, cieszę się że mogłem uczestniczyć w tych konsultacjach i sądzę że sporo mi one dały!
Jeśli ktoś ma ochotę - zachęcam do odwiedzenia strony RouteGadget, do której link poniżej:
Bardzo fajna rzecz - samemu zgrywamy pliki z GPS w formacie GPX, naciągamy na mapę z zawodów i możemy porównać się z innymi ze swojej kategorii jak również stworzyć animację biegu na mapie z symulacją wspólnego (masowego) startu. Mój ślad jest akurat wgrany tylko z drugiego etapu - mogę porównać się z 6 innymi zawodnikami elity na tej trasie. Może jeszcze któś ze startujących wrzuci swój ślad - fajna zabawa, myślę że możnaby to wykorzystać również i na polskich zawodach!


rirore: IMG 10449

rirore: IMG 10450