Moje starty

wtorek, 27 lipca 2010

XX Bieg Powstania Warszawskiego - nowa życiówka po 3 latach!!!

























I stała się rzecz niesamowita! Po 2 latach, 10 miesiącach i 12 dniach, po prawie trzech chudych latach bogatych w liczne kontuzje i urazy oraz chroniczny brak formy jeśli chodzi o biegi długie, wreszcie stało się to, w co nikt nie wierzył, a ja nawet zaczynałem wątpić. POBIŁEM REKORD ŻYCIOWY na 10 km!!!!!!!!!!!!!!!! W dodatku poprzednią życiówkę na 10 km miałem z Kabat, gdzie trasa wynosi podobno 9,9 km, a teraz bieg posiadał atest PZLA! Legła legenda magicznego sezonu 2007 z którego miałem wszystkie życiówki na dystansach 10 km wzwyż. Chyba posypią się w tym roku również na kolejnych dystansach :) Najbliższa ku temu okazja już za 4 dni w Pucku :)

A w biegu powstania uzyskałem czas 35:43, co dało mi 23 miejsce na ponad 2000 startujących na 10 km. Biegło mi się bardzo dobrze, pogoda super, choć wiaterek czasem za bardzo zawiewał.
Ten bieg od 2007 roku był dla mnie obok Maratonu Warszawskiego najważniejszym biegiem w roku. Nie tyle ze względu na sam bieg, ale na rocznicę jaką ten bieg upamiętniał. Tym bardziej życiówka z tak ważnego biegu cieszy niezmiernie. Nie było co prawda klimatu takiego jak przed laty na AWF, gdzie biegało się po alejkach mojej ukochanej uczelni rozświetlonych przez znicze symbolizujące pamięć o wszystkich dzielnych bohaterach Warszawy, jednak fakt udziału tak wielu ludzi w tym biegu napawał radością. Brakuje mi tych biegów z AWFu, ale rozumiem że wraz ze wzrostem popularności tego biegu, a także ogólnie biegania w Polsce, trudno byłoby rozgrywać takie masowe zawody na wąskich alejka Akademii.

Poza tym duże słowa uznania dla WOSiRu, który po kilku wpadkach zorganizował wreszcie porządną imprezę. Oczywiście nigdy nie jest idealnie (za wysokie startowe, brak wystarczającego zabezpieczenia trasy) ale warto chwalić zmiany na lepsze :)
A z moją formą, jak na razie myślę że jest dobrze, choć po dzisiejszym ciągłym wcale mocny się nie czują. Ale ważne by moc była na zawodach!!! Na treningu nie zawsze musi być ;)

środa, 14 lipca 2010

I jeszcze Funex Orient - kilka fotek

I jeszcze krótka fotorelacja w Mławy :) Wszystkie zdjęcia autorstwa naszego kolegi z trasy rowerowej - Darka Bogumiła
Z Piotrkiem na podium :)
Super zdjęcie Piotrka z trasy...
...i Kuba. Niestety ja na trasie nigdzie na fotkę się nie załapałem.
Kąpielisko przed PK 11
...felerny PK 10
przepust wodny i PK 8
mokry PK 3
schowany PK 2

wtorek, 13 lipca 2010

FUNEX ORIENT - Mława - 50 km

Minioną sobotę spędziłem w Mławie, na rajdzie na orientację FUNEX ORiENT, za namową mojego kolegi - wymiatacza - Piotrka ;) Na start się spóźniliśmy, ale na szczęście udało się przełożyć naszą godzinę startu na 12:00. Ogólnie cała wyprawa była nieźle zakręcona - jechaliśmy samochodem z Darkiem - uczestnikiem zawodów rowerowych. Najpierw wracali się po rower, zanim mnie zabrali z Młocin, a potem ja (spóźniony) zorientowałem się że nie mam butów biegowych. Mama mnie uratowała, szybko mi je dowożąc autobusem 114. Także nieźle się wyrabialiśmy ;)
Zaczęliśmy w samo południe, przy ponad 30 stopniowym upale i palącym słońcu. 10 minut przed startem otrzymaliśmy mapy:
Tu już z całym opisem moich przygód :) Był to scorelauf, punkty można było zaliczać w dowolnej kolejności, ja jednak wybrałem wariant zaliczania po kolei. Zacząłem od PK 1 (podobnie jak mój kolega Kuba). Innymi wariantami spotkaliśmy się w jednym miejscu. I obaj mieliśmy mały problem - niestety mapa była z 1990 roku i wiele dróg i duktów leśnych przybyło. Kuba znalazł pierwszy PK 1 i zawołał mnie. Ja, trochę niezadowolony z tego że nie mogłem sam odszukać, pobiegłem w stronę głosu. Przy punkcie zorientowałem się że nie mam karty startowej... na szczęście leżała w trawie, jakieś 150 od punktu, więc wiele czasu nie straciłem.
Na 2 wybiegłem też inaczej niż chciałem, ale w sumie nie straciłem nic.
Punkty 3, 4, 5 były zlokalizowane pod mostkami - łatwe do znalezienia, ale niestety już trzeba było zamoczyć nogi. Wariant z 3 na 4 był raczej oczywisty, a z 4 na 5 było kilka, ja wybrałem chyba najlepszy - suchy i krótki. Do punktu 6 trzeba było przebyć spory kawałek. Wybrałem najpewniejszy wariant, ale po długiej prostej w polu palonym przez słońce - było tam baaaardzo gorąco.
Z 6 na 7 miałem największy problem z wyborem wariantu (choć nie był to najgorszy przebieg). W końcu, po wielu kombinacjach, przedarłem się przez pola, lasy i żwirownie, i w końcu znalazłem się na upragnionej szosie, z której skrciłem w prawo na '7'.
Z 7 na 8 był najdłuższy ze wszystkich przebieg, ale bardzo łatwy, choć nie obyło się bez małego błędu tuż za przejazdem kolejowym. Ósemka była chyba zaznaczona nie na tej grobli co była w rzeczywistości, ale nie sprawiło mi to wielkiego problemu.
Biegnąc na 9 byłem już bardzo spragniony, wypiłem pół litra Coli i mały Tymbark zakupione w Iłowie, i było to za mało. Już na 8 złapałem parę łyków z jeziorka. 9 nie sprawiła problemów, poza mokrą, ale płytką przeprawą przez rzeczkę.
Jednak biegnąc na 10 zaczęła się prawdziwa golgota. Najpierw nadrobiłem trochę wybiegając na dalszą przecinkę - ale to pikuś. Wybrałem wariant po prostej - przecinką (choć mogłem biec drogą szutrową do mostku). Pokonywałem już raz tą rzeczkę i stwierdziłem że i tym razem bez mostka się obędę. Myliłem się i to bardzo. Skończyła się droga, zaczęły się pokrzywy - cały byłem poparzony bo biegłem bez koszulki. Dalej bagno i chaszcze i mnóstwo strasznie dokuczających owadów. Ową rzeczkę atakowałem 4 razy - bezskutecznie. Po 4 razie gdy wpadłem w bagno po pas, przestraszyłem się, bo miałem duże problemy z wyjściem (musiałem się położyć i mocno ciągnąć za gałąź jednego z krzaków) i uciekałem stamtąd czy prędzej. Byłem cały w błocie z bagna, poparzony i pogryziony przez znienawidzone przeze mnie owady. Cieszyłem się gdy dotarłem do mostka w Dwukołach. Po zaliczeniu wreszcie tej felernej 10 odbiłem na 18, która znajdowała się na cmentarzu żołnierzy niemieckich nieopodal Mławki. Opadałem powoli z sił, był potwornie spragniony, ale biegłem dalej. Po zaliczeniu 18 wyżebrałem od innych zawodników trochę napoju, za co jestem im serdecznie wdzięczny! Do PK 11, ostatniego na mojej trasie, starałem się dotrzeć marszobiegiem, ale po mniej więcej 300 m truchtu tak zaczynało mnie boleć coś w trzewiach, że nie mogłem kontynuować. Pragnienie narastało. Idąc nad jeziorem było mi już wszystko jedno. W końcu piłem z niego trzykrotnie i raz prosiłem panią opalającą się o picie, która chętnie pomogła. 2 razy kąpałem się w jeziorze - byłem mocno przegrzany, ale przede wszystkim spragniony. Nigdy w życiu nie byłem jeszcze tak spragniony!!!!! Na 11 trafiłem baardzo dookoła. Doszedłem resztkami sił (a właściwie na pustym baku) do Mławy wypatrując sklepu niczym oazy, a nie było go długo. Gdy doszedłem wreszcie, dawno mi nie smakował tak Powerade jak wtedy. W sumie na ostatnich 3 km odwiedziłem 3 sklepy. Opiłem się bardzo, a wciąż mi się chciało...
Na terenie pływalni, gdzie była meta pojawiłem się o 19:07, aż 1h i 18' po moim koledze Piotrku, który wygrał całe zawody. W sumie, myślę że przy optymalnych warunkach byłbym w stanie wygrać, ale po PK 10 odechciało mi się wszystkiego.
Mimo niepotrzebnej kąpieli w bagnie, bardzo miło wspominam pobyt w Mławie. Organizatorzy starali się by wszystko było OK (i dzięki im za to) ale startowe było niestety wysokie, co jest minusem tej imprezy. Sam cieszę się że pokonałem cały dystans (efektywnie ok. 55 km), w tym 45 km biegiem - przed maratonem w sam raz. Dostałem ładny puchar za 2 msce i zimniutkie piwo tuż po przybiegnięciu, które smakowało wyjątkowo!

wtorek, 6 lipca 2010

Małopolskie harce - oj się działo...

Wczoraj wróciłem z 10-dniowego pobytu w Małopolsce, przerwanego krótką wizytą w domu na wybory :) Ale po kolei:
Zaczęło sie w okolicach Olkusza - trzydniowy Puchar Wawelu - największe i najstarsze tego typu zawody w Polsce. Wybrałem się sam - nie było nikogo chętnego na te zawody. Po rejestracji w biurze zawodów wybrałem się na trening w okolice miejscowości Klucze, w sąsiedztwie pustyni Błędowskiej:
Aby się tam dostać musiałem z Olkusza biec 10 km - w sumie i tak planowałem tego dnia rozbieganie, więc dobrze wyszło :) To był mój pierwszy w życiu trening z mapą, gdzie mogłem w spokoju obejrzeć jak wygląda teren w rzeczywistości i porównać z odwzorowaniem na mapie.
A teren był bardzo ciekawy - liczne skały typowe dla Jury Krakowsko - Częstochowskiej zapowiadały ciekawe zawody
...wdrapanie się na nie było dość trudne :)

na szczęście po zejściu ze skał można było się wykąpać w jeziorku (ja podziękowałem) :P. Po jakichś 2 godzina doszedłem gdzie jestem na mapie, co widać na zdjęciu :)
PUCHAR WAWELU - etap 1
Przechodząc do konkretów... pierwszy etap był chyba najtrudniejszym ze wszystkich w tych zawodach. Wiele punktów było pochowanych między skałami, a ja nie przyzwyczajony do takiego terenu miałem spore problemy z nawigacją, co szczególnie widać na punkcie 3. Ogólnie zająłem 27 miejsce w swojej kategorii (na 28 - jeden miał NKL) więc utrzymałem swój stały poziom.
PUCHAR WAWELU - etap 2
Ten etap zacząłem od razu od błędu - na szczęście się szybko zorientowałem że coś jest nie tak, i po kolei zaliczałem dość poprawnie punkty. Kłopoty zaczęły się na 9, który minąłem. 10, 11, i 12 dobrze, a prawdziwa golgota zaczęła się na 13 - myśląc że jestem gdzie indziej szukałem go nie tam gdzie trzeba. Efekt - 9 min straty tylko na tym punkcie i kolejne ostatnie miejsce z tych którzy ukończyli. Na mapkę oprócz przebiegów z Garmina umieszczone są moje subiektywne przebiegi, tzn narysowana długopisem po biegu trasa którą pokonałem według mojego odczucia.
PUCHAR WAWELU - SPRINT
Totalna klapa. Punkty 1, 2, 4, 5, 7, 9, 11 były całkowicie zawalone, a 11 to już było kręcenie się w kółko - 7 min straty tylko na tym jednym punkcie!!! Co prawda nie byłem ostatnim ze sklasyfikowanych (49 na 51) ale był to mój zdecydowanie najgorszy występ w tych trzydniowych zawodach.
PUCHAR WAWELU - etap 3
Tu dla odmiany - poszło mi najlepiej w całym Pucharze - 'tylko' jeden punkt zawalony bardzo, reszta znośnie, a czasem nawet wychodziło mi bdb bieganie na azymut. Niestety tu też byłem ostatni, gdyż wszyscy których mogłem wyprzedzić złapali NKL i zostali nieklasyfikowani.
Ogólnie Puchar Wawelu ukończyłem w kategorii elity na 22 miejscu. Zgłoszonych było 28 osób, 6 z nich było nieklasyfikowanych, z czego wynika że byłem ostatnim który ukończył te zawody. Fajnie ze ukończyłem, to dla mnie kolejne doświadczenie i nauka w BnO. Po Wawelu przyszedł czas na Limanowa CUP :)
Na Pucharze Wawelu poznałem wiele osób i w Limanowej nie czułem się już tak samotnie jak podczas pierwszego etapu pucharu Wawelu. (Poza tym dołączył do mnie jeszcze kolega którego namówiłem na LIMANOWA CUP) Z Olkusza do Limanowej zabrałem się dzięki uprzejmości mojego przyszłego trenera razem z mazowieckimi klubami - Gwardią Warszawa, OSiRem Góra Kalwaria i PUKS Młode Orły NDM. Podróż nie obyła się bez przygód - najpierw w Krakowie kierowca nie najlepiej potraktował torbę jednego z zawodników przejeżdżając po niej i miażdżąc trochę elektroniki, a po przesiadce w Młynnem do autokaru z Łodzi okazało się że ten nie ma do końca sprawnych hamulców. Właściwie momentami nie miał ich w ogóle!!! Było gorąco, ale jakoś dojechaliśmy do celu (w pocie i przerażeniu w oczach :P).
LIMANOWA CUP - SPRINT
Puchar Limanowej zaczynał się od sprintu. I mogę z pewnością powiedzieć że był to najfajniejszy i najbardziej udany sprint w mojej jakże 'bogatej' karierze orientalisty :) Zająłem 10 miejsce na 17 startujących ze stratą tylko 2 minut i 39 sekund do najlepszego. Poza tym super mi się biegało po mieście:
...a było bardzo gorąco więc po biegu trzeba było się popluskać w studni na rynku :)

A to już moje przebiegi tego udanego biegu. Oczywiście kilka drobnych błędów było :/
LIMANOWA CUP - etap 1
I znów pierwszy etap musiałem przeznaczyć na oswojenie z terenem - po takim jak tu jeszcze nigdy na orientację nie biegałem. Bardzo strome zbocza i miejscami gęste chaszcze znacznie utrudniały nawigację. Punkty 5 i 14 zawalone. Miejsce 9 na 9 którzy ukończyli.
LIMANOWA CUP - etap 2
Tutaj był totalny hardcore. Polecam szczególnie zobaczyć przebieg z 6 na 7 :o masakra. Do tego czułem się fatalnie, byłem podziębiony. Pobiegłem tu fatalnie, beznadziejnie, robiąc mnóstwo dużych błędów! Na 2 się pomyliłem, na 3 źle przyłożyłem kompas, 6 nie mogłem znaleźć, 7 - no comment, 13 - najbardziej zdupiony punkt (17' straty), 15 fatalnie, 18 fatalnie. Ogólnie to mój najgorszy bieg z całego wyjazdu. 71 minut straty do najlepszego :-O
LIMANOWA CUP - etap 3
I na koniec - najlepszy start z całego wyjazdu (no może razem z Limanowskim sprintem). Trasa bardzo wymagająca, i bardzo mi to odpowiadało. 5,8 km, 25 pk i aż 480 m przewyższenia! Pobiegłem ją na prawdę dobrze i byłem z niej bardzo zadowolony. Wiele było miejsc gdzie nie dało się biec - ledwo się wchodziło. Zająłem 8 miejsce na 10, ale 'tylko' 18:38 straty do zwycięzcy.
Pogoda jak widać, przez cały okres startów była upalna
...a od tych poziomic aż głowa boli :) Razem z przebiegami. Widoczny błąd na pk 2, 3, 9, 11.
I jeszcze wszystkie moje międzyczasy :)

MIĘDZYCZASY SPRINTy (WAWEL i LIMANOWA)

MIĘDZYCZASY LIMANOWA:
MIĘDZYCZASY WAWEL:
Cały wyjazd uważam za baaaaaaaardzo udany i bardzo się cieszę że mogłem uczestniczyć w tych wszystkich zawodach. Poznałem wielu sympatycznych i ciekawych ludzi, zdobyłem ogromne doświadczenie w orientacji, znalazłem sobie też nowy klub.
W piątek wieczorem byłem w domu, w sobotę odpoczywałem a w niedzielę z rana, tuż po oddaniu głosu w wyborach prezydenckich, znów wybrałem się do Limanowej, tym razem tylko na 1 dzień, na bieg górski na 6,5 km. Poszło mi dobrze, byłem 10 na około 300 startujących. Mocno się zajechałem - najpierw ostry podbieg pod Miejską Górę w Limanowej, a potem karkołomny zbieg. Dziś ledwo co się ruszałem na rozbieganiu. Zdobyłem nawet puchar w kategorii wiekowej ale nie mogłem go odebrać, gdyż spieszyłem się na bus do Krakowa.
Ostatnie 10 dni było pełne wrażeń. Cieszę się że tak spędziłem ten czas :) Żal tylko jednego - 4 lipca patriotyzm przegrał z liberalizmem ;(
Chciałbym wierzyć że zwycięzca będzie prezydentem z którego będę dumny, ale jakoś trudno mi to sobie wyobrazić...
Jaro jeszcze wróci... :D