Moje starty

niedziela, 2 marca 2014

Obóz na półwyspie - czyli kolejne ferie bez nart

















Uwielbiam narciarstwo alpejskie, na zjazdówkach od dziecka czułem się jak ryba w wodzie. Stety albo niestety - kolejne ferie nie było mi dane zaznać rozkoszy szusowania po stokach (choć tej zimy było o to i tak dość trudno). Zamiast tego kolejne ferie zimowe były zdecydowanie biegowe.

A moja relacja z ferii z mapą i kompasem w tle rozpocznie się jeszcze nie na półwespie Iberyjskim, a w Warszawie. Tuż przed wyjazdem, startowaliśmy całym klubem w czwartym już etapie Warszawa Nocą - i w dotychczasowej krótkiej historii sekcji były to zdecydowanie najlepsze zawody w naszym wykonaniu! Dzieciaki dały czadu, zajmując całe podium w swojej kategorii, wszyscy weszli w pierwsze 10, a wisienką na torcie było moje zwycięstwo w Profesjonalistach (to chyba moja pierwsza wygrana w zawodach sprinterskich UNTS). Fakt że znacznie ułatwiły mi to 2 gwiazdy całego cyklu - Łobo i Papuś, którzy solidarnie zrobili nkl :) Sprint nie był idealny, przede wszystkim - sporo dało się urwać na wariantach. Chciałem napisać że nigdy nie jest idealnie, ale kolejne dni przekonały mnie że może być idealnie i nie dać to miejsca w pierwszej 50 :)

Choć doleciałem do Portugalii, to pierwsza część obozu i startów była na zachodzie Hiszpanii, blisko miasta Huelva, nad oceanem Atlantyckim. Po ponad 300 km podróży autem, następnego dnia pierwszy sprinterski trening - po dość długiej podróży nie byłem jeszcze najświeższy, sprint był przyjemny i łatwy, dość długi i wariantowy. Teren sąsiadował z miejscem zawodów WRE w kolejnym dniu.


ANDALUCIA O-MEETING

Wieczorem prolog - czyli pierwsza próba sił. Ja z założenia truchtałem, ale i tak bardzo głupi błąd na scorelaufie zrobiłem:


W sobotę już ogień - 2 biegi WRE. Pierwszy średniodystansowy - na początku było bardzo, potem bach! 2 punkty, błędasy na 15 minut na nich i miejsce ostatnie. Szkoda, tym bardziej że teren nie był aż tak trudny. Do centrum zawodów nie mieliśmy daleko, bo nasz domek był na mapie!


Po południu - sprint. Uwielbiam takie sprinty! Miasto, wąskie uliczki, warianty i... błędy, niestety. Nie zdążyłem się rozgrzać, ale to nie był powód błędów - te wynikały chyba z tego że za bardzo chciałem. Teren był bardzo szybki, przez co po prostu w dwóch miejscach (7 i 15) po prostu się zamotałem. 2x30 sekund błędu i 73 miejsce na 80 ukończonych w superelicie


Niedziela to long - 14,2 km, technicznie było łatwo, no może poza punktami nad samym brzegiem oceanu. Niestety plecy mnie bardzo bolały i wynik 90 minut wystarczył na 60 miejsce - czołówka: Albin Ridefelt, Gustav Bergman i Rassmus Andersson biegali traskę ponad 14 km w 65 minut!


A po zawodach zaczął się obóz - krótki, bo 3 dni, 6 map, sporo kilometrów, a po tym wszystkim 700 km podróży na północ Portugalii. Ale zanim o Portugalii - porcja mapek z hiszpańskich treningów:

Poniedziałek - przedłużony sprint oraz trening mix - czyli korytarz, warstwicówka i szwajcarka. Rano łatwo lekko i przyjemnie, choć nogi ciężkie, a po południu hardo. Najtrudniej zdecydowanie na korytarzu (co widać na przebiegach GPS), warstwicówka i szwajcarka w sumie spoko.




Wtorek to wycieczka ponad 100 km do Lizbony - bardzo było fajnie i było warto. Biegaliśmy 2 sprinty, jeden na przedmieściach, drugi w samym centrum, rewelacja!




Mam nawet wyniki pierwszego treningu, ale nie potrafię wrzucić na bloga pliku w formacie html
Już potrafię :) Wyniki TUTAJ, a w nich kilka niezłych nazwisk :)

Środa - ostatni dzień Hiszpańskich treningów. Bez mocy już byłem, tylko truchtałem



Czwartek - dzień podróży, ale szybko się dojechało.

MEDITERRANEAN ORIENTEERING CHAMPIONSHIPS - czyli Mistrzostwa Śródziemnomorskie.

Piątek - Model Event - moje pierwsze kroki na Portugalskiej mapie - było świetnie! Bardzo byłem zaskoczony trudnością terenu, ilością szczegółów na mapie i choć nie planowałem, zaliczyłem sobie wszystkie punkty podczas modelu. Teren - REWELKA!



Sobota - rano middle. Wiedziałem już czego można się spodziewać - i się nie zdziwiłem, choć szczerze mówiąc na Modelu mi się bardziej podobało. Błąd minutowy to w tym terenie nie błąd :) ale były i większe. Miejsce 90 :O Ten bieg to mój pierwszy w którym mogłem zmierzyć się z największą gwiazdą i najwybitniejszym zawodnikiem - Thierry Gueorgiou. Wygrał oczywiście z przewagą ponad minuty nad Williamem Lindem. Nade mną miał tej przewagi 29,5 minuty. Niedużo ;)


Po południu sprint - tutaj jak zwykle widziałem szansę na najwięcej punktów do rankingu. I się nie myliłem. Czas 20:32 i 65 na 81 zawodników (ukończyło 78). Znów nie obyło się bez błędów, ale troszkę mniejsze niż tydzień wcześniej w Punta Umbria. Jeden zły wariant na 10, a drugi błąd po zmianie mapy, na 19. strata do zwycięzcy - Andreu Blanes 3:48.



Ostatni dzień - long. Przerosło mnie. 10 punktów i ponad 2 godziny, na 11 jeszcze spróbowałem, ale... nie znalazłem :O Thierry biegał to w 82 minuty - niesamowite :O Ja po prostu co chwilę nie wiedziałem gdzie jestem, probowałem trzymać kierunek - co widać na GPS, ale nie dało rady, poległem...



Na tym wyjeździe poznałem znaczenie słowa Superelita - w tej kategorii każdy błąd jest niewybaczalny, a jeśli nie biega się chociaż 31 minut na dychę, to nie ma co liczyć na czołowe miejsca. Cieszę się że miałem okazję porównać się do najlepszych zawodników na Świecie!