Moje starty

poniedziałek, 17 grudnia 2012

I Orlen Maraton Warszawski - wreszcie oficjalnie!!! 21 kwietnia 2013!

Pogłoski i plotki słyszano i czytano o tym już od jakiegoś czasu, ale wreszcie dziś ruszyła oficjalna strona i tym samym oficjalna informacja o pierwszym Orlen Maratonie Warszawskim (czy jak to woli organizator podawać: Orlen Warsaw Marathon). Trzymałem kciuki, by ta impreza doszła do skutku, bo konkurencja dwóch wielkich maratonów w Warszawie może wyjść nam - biegaczom tylko na dobre.
Wiadomo, że porównania Maratonu Warszawskiego organizowanego przez Fundację MW i Orlen Warsaw Marathon w pełni obiektywne i kompleksowe mogę być dopiero po odbyciu się imprezy Orlenowskiej, ale już teraz można pokusić się o pierwsze zestawienie maratonów.

Po pierwsze - startowe, kwestia do której przykładam dużą uwagę i często rezygnuję ze startu z uwagi na bardzo wysokie stawki jakie proponuje nam wielu organizatorów (oczywiście mają do tego prawo i pośrednio ich rozumiem - każdy chce zarobić, choć w przypadku niektórych imprez pasowałoby bardziej określenie "nachapać"). Startowe w Maratonie Warszawskim organizowanym przez Fundację wynosi 100 zł - jak na maraton jestem w stanie przyjąć tak dużą opłatę, choć dla mnie to już lekkie przegięcie. Kwota ta to najniższa z możliwych, obowiązujące w wypadku płacenia maksimum na miesiąc przed imprezą. Otwieram dziś regulamin Orlen Maratonu - a tu miłe zdziwienie - startowe 49 zł! Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. I tu również ta kwota obowiązuje na miesiąc przed zawodami. Jednak zapisując się na kilka dni przed zapłacimy tylko 69 zł (podczas gdy w jesiennym Maratonie będzie to 150 zł). Porównanie zdecydowanie korzystniejsze dla OWM. 1:0 dla Orlenu

Po drugie - nagrody. Ta kwestia zawsze była dla mnie czymś niezrozumiałym w polityce jesiennego Maratonu - kwoty zawsze były owiane tajemnicą, nigdy nie widniały w internecie, ciężko było się cokolwiek w tym temacie dowiedzieć. W OWM natomiast, nie dość że wszystko jest jasne i przejrzyste, to co również ważne - nagrody finansowe są na prawdę imponujące! Zwycięzca dostanie 70000 zł - takich sum jeszcze nie było! Do tego różne premie i oddzielne klasyfikacje, w których nagrody się sumują. Przykładowo, Henio Szost wygrywając z rekordem Polski (co wcale nie jest nierealne) zgarnie 121.000 zł. Wreszcie jakieś godne pieniądze mogą zdobyć najlepsi długodystansowcy, także w Polsce. Żeby nie było wątpliwości - nagrody te cieszą nie dlatego że myślę że mam na nie jakieś iluzoryczne szanse, tylko dlatego że gwarantują one wysoki poziom sportowy oraz pokazują że nie tylko kopiąc piłkę sportowiec może być doceniony. W nagrodach miażdżąca przewaga OWM nad MW. 2:0 dla Orlenu

Po trzecie - tradycja. Tak jak w pierwszych dwóch przypadkach MW nie mógł równać się w OWM, tak jeśli chodzi o tradycję to OWM długo będzie musiał pracować by choć częściowo być tak legendarnym maratonem jakim jest MW. I nie chodzi tu tylko o 34 lata tradycji Maratonu Warszawskiego a wcześniej Maratonu Pokoju, ale również o determinację i zaangażowanie ludzi dzięki którym został podtrzymany. Myślę że nie wszyscy mogą wiedzieć i zdawać sobie sprawę, patrząc na rozmach tegorocznego maratonu - ale 10 lat temu sytuacja nie była taka różowa. Była raczej szara, z czarnymi chmurami wiszącymi nad tym najstarszym maratonem Polski rozgrywanym nieprzerwanie od 1979 roku. W 2002 roku odbył się tylko dzięki determinacji grupki fanatyków - niestety nie zajmowałem się wtedy jeszcze biegami ulicznymi i znam tą sytuację bardziej z tego co czytałem. Ukończyło wtedy 307 osób - co w porównaniu z tegoroczną liczbą ponad 7000 maratończyków wydaje się garstką. 2:1 Orlen.

Gdy zaczynałem swoją przygodę z ulicą, w latach 2005-2007 Maraton Warszawski był dla mnie imprezą sezonu, na którą wyczekiwałem przez cały rok. Śniłem o nim, marzyłem o wynikach, o życiówce, o złamaniu tej magicznej trójki. Potem biegłem go jeszcze dwukrotnie, w tym raz ze złamaną nogą :) Krótkie przypomnienie moich maratonów poniżej:

18 IX 2005 - 27 Maraton Warszawski
Czas: 3:35:49
Miejsce 515/1689

Mój pierwszy maraton Warszawski w którym mogłem uczestniczyć. Pobiegłem w wieku 18 lat, bez przygotowania (w piłeczkę wtedy tylko pogrywałem, ale trudno to nazwać treningiem). Na dodatek byłem świeżo po wyjeździe integracyjnym dla studentów pierwszego roku UW. A kto już jest po maturze to wie, jak wyglądają "przygotowania" na takich wyjazdach. Założenie było od zawsze takie samo - złamanie 3 godzin. Do 20 km trzymałem się tuż przed grupką prowadzoną przez Bogdana Barewskiego na 3h. A potem... potem już tylko umierałem :D Jak widać, w pełni pro ubrany, w butach Kalenjii za 49 zł - nie narzekałem! 27 MW był moim drugim startem na dystansie dłuższym niż 2 km w życiu (wcześniej w 2004 tylko jedna dyszka na Kabatach)

17 IX 2006 - 28 Maraton Warszawski
Czas: 3:10:52
Miejsce: 141/1860

Rok 2006 to drugi atak na 3 godzinki - i znów nieudany, ale wynik poprawiony. Byłem już lepiej przygotowany. To jeden z bardzo niewielu startów (było ich chyba tylko 3) w których wygrałem z Piotrkiem Łobodzińskim (w co może ciężko teraz uwierzyć, ale sprawdźcie w wynikach z 2006 - są np na Maratonach Polskich), dołożyłem wtedy Łobowi 3 minutki.

23 IX 2007 - 29 Flora Maraton Warszawski
Czas: 2:56:20
Miejsce: 67/2120

Rok 2007 to spełnienie mojego wielkiego marzenia - złamania 3 godzin. Pamiętam ostatni kilometr i łzy w oczach, walkę do końca i ostatni kilometr na którym na prawdę cierpiałem. Fajną ekipę mieliśmy na 2:50 (na zdj.), niestety nie wytrzymałem do końca. Tu też Łobo był na rozkładzie i znów 3 minutki. Razem też z nim i Andrzejem Korzenieckim wystartowaliśmy w klasyfikacji drużynowej zajmując bodajże 6 miejsce jako AZS UW. 2 tygodnie po tym maratonie pobiegłem na 100 km i zaczęły się moje przygody z kontuzjami

 28 IX 2008 - 30 Maraton Warszawski
Czas: 4:19:01
Miejsce: 1745/2640


Ten maraton był zupełnie inny niż wszystkie. W ogóle nie wspominam go jako zawodów, nie pamiętam rywalizacji. Pamiętam tylko ból jaki czułem stawiając każdy krok lewą nogą. Cóż, mógłbym żałować, ale to też było nowe doświadczenie i znając swoje ówczesne (i teraźniejsze zresztą też) podejście, zrobiłbym to jeszcze raz. Ale ten maraton, z uwagi na wynik, wspominam z niesmakiem


26 IX 2010 - 32 Maraton Warszawski
Czas: 2:55:47
Miejsce: 58/3322

Mój piąty maraton był już inną bajką niż ten z 2008. Po przerwie "stadionowej" w 2009 r, zajechaniu na wiosne 2010 i rozpoczęciu przygody z BnO, byłem do tego biegu najlepiej przygotowany ze wszystkich 5. Zabrakło jednak zastosowania specjalnych środków maratońskich w treningu maratońskim, czego zacząłem doświadczać już po 27 km, kiedy to tempo spadało znacznie powyżej 4'/km (do 27 km miałem międzyczasy dające szanse na 2:45). Potem na zmiane zbierałem się do szybkiego biegu, co przeplatałem odcinkami truchtu. W koncu udało się pobić nieznacznie życiówkę i zająć 3 miejsce w klasyfikacji akademickiej. Występ okraszony efektowną glebą na finiszu :D
Widać jak się tylko podnoszę, na samym początku :D Dzięki Fotomaraton, jest czego gratulować :D

Dlaczego zebrało mi się na wspominki przy okazji ogłoszenia nowego maratonu w Warszawie? Każdy z moich maratonów był ważnym przeżyciem dla mnie i mam z nich mnóstwo miłych wspomnień. Po byciu tylko kibicem, oglądaniu rywalizacji tej jesieni, staniu na Stadionie Narodowym, oglądaniu wycieńczonych i padniętych ludzi wzbierała we mnie zazdrość... I od tego czasu coraz częściej chodzi mi po głowie myśl biegu w maratonie po raz 6. Termin tego Warszawskiego wiosennego nijak nie pasuje do polityki startowej w BnO. Gdybym miał wystartować w OWM, musiałbym zrezygnować z zawodów na Łotwie, na które już się nastawiłem. Co więcej - przed zawodami kluczowymi tego sezonu start w maratonie wydaje się być nierozsądny. Cele w BnO mam oczywiście tak samo ambitne jak zawsze - ale patrząc na to jak biegałem w tym roku na wiosnę, i które mi to dawało miejsca na MP, to szansa na ten upragniony medal jest znikoma. Jednak mimo to, warto maksymalizować swoje szanse, nawet jeśli tylko stanowią milionowe części procenta.
Z drugiej strony - zawodowcem nie jestem. Co najwyżej ambitnym choć średnio utalentowanym wyczynowcem. Ani BnO, ani biegi nie są moim źródłem utrzymania, nie mam wobec tego żadnych zobowiązań. A skoro jestem wolny (i nie chodzi tu tylko o prędkości jakie osiągam na zawodach), to powinienem robić to co chcę i na co mam ochotę a nie to co muszę. Bo nic nie muszę :D Tylko problem w tym że nie za bardzo wiem czego właściwie chcę :) Co dużo gorsze - zdrowia nie wiadomo na ile mi wystarczy, ostatnio praktycznie każdy trening wiąże się z bólem (choć ten tydzień z uwagi na mgr odpuściłem). Od wiosny borykam się z tym problemem, a co najgorsze wiele się nie da z tym zrobić. Tym bardziej - nie warto się ograniczać, bo nie wiadomo ile się jeszcze sportowo pociągnie.
Ale wiosenny maraton w Warszawie kusi, kusi. Jest jeszcze opcja Łódzka, ale ceny startowego a przede wszystkim to, że kocham moje Miasto i uwielbiam w nim biegać skłaniają do wyboru Orlen Maratonu. Jeśli oczywiście w ogóle się zdecyduję


czwartek, 29 listopada 2012

Mistrzostwa Polski w biegu po schodach - ALTUS CUP, Katowice


W miniony weekend miałem kolejną w tym roku przyjemność brać udział w Mistrzostwach Polski. Nie były to mistrzostwa w biegu na orientację, ani mistrzostwa w lekkoatletyce. Za namową wicelidera Pucharu Świata, jak również z potrzeby poszerzania swoich sportowych horyzontów wystartowałem w ALTUS CUP, czyli biegu na szczyt 30-piętrowego wieżowca w Katowicach. Wrażenia niezapomniane, ale po kolei...
Wiedziałem że nie można zacząć za szybko - pierwsze 10 pięter poszło jak z płatka. Swoją drogą przyznać należy że na klatce w Katowickim wieżowcu nie biega się zbyt wygodnie, trudniej pracować rękami niż na klatce w której przygotowywałem się do zawodów, robiąc 2 treningi, na których pokonałem 190 pięter. Po 18 piętrach było nadspodziewanie dobrze - postanowiłem lekko przyśpieszyć mimo supramaksymalnej wentylacji płuc, jaka miała miejsce już powyżej 10 piętra. Decyzja o przyśpieszeniu szybko poskutkowała ścianą, jaka zastała mnie już na 20 piętrze. Poza nogami, również i ręce miałem totalnie sztywne i wyczerpane. Gdy zobaczyłem 26 piętro, miałem już serdecznie dosyć, ale wiedziałem że już blisko. Ostatnie 4 piętra ledwo zadzierałem nogi do góry i czułem że po prostu moje nogi nie są w stanie utrzymać ciężaru własnego ciała. Wreszcie, chyba po 29 jakieś krótkie półpiętro i meta! WYNIKI MP
Od razu usiadłem opierając się o ścianę. Czułem ogromny deficyt tlenu, mięśnie oddechowe pracowały pełną parą, a mimo to brakowało mi powietrza. Wczołgałem się do windy, oczywiście stać w niej nie dałem rady, mimo że większość zawodników zjeżdżających ze mną stało. W windzie zaczął się kryzys i umieranie. Jechała szybko, ale marzyłem żeby już wysiąść. Wreszcie dół - na chwilę wyszedłem na dwór, łąpiąc świeżego powietrza, ale rozsądnie szybko się schowałem by uniknąć przeziębienia. Ledwo doszedłem do stolika - wtedy zaczęło się najgorsze. Siedziałem, dysząc niemiłosiernie cały czas, ani trochę oddech mi się nie uspokoił. Gardło i całe górne drogi oddechowe bolały niemiłosiernie od tego ekstremalnego przepływu powietrza przez nie. Do tego robiło mi się niedobrze. Nagle przychodzi Łobo i się śmieje ze mnie - jak on to robi? Wygrał, a już na mecie stał normalnie i żadnego zgona nie zaliczył. Przeciwnie do mnie. Powiem więcej - nigdy chyba po zawodach nie czułem się tak źle, miałem wrażenie że umieram. Przypomina mi się jedna podobna sytuacja, po której byłem totalnie zarżnięty - jesień 2001, stadion Hetmana w Zamościu, bieg sztafetowy 4x400m w ramach ligi i ja, młodzik ścigający się z czołówką seniorów, dałem z siebie wszystko a potem nie wiedziałem co się ze mną dzieje :)
Jeśli w piosence Dżemu jest prawda, że w życiu piękne są tylko chwile, to bez wątpienia te w Zamościu i te w Katowicach się do nich zaliczają. Swoją drogą to fenomen - dlaczego takie totalne zarżnięcie organizmu i doprowadzenie do granic wytrzymałości daje człowiekowi tyle satysfakcji, radości i poczucie spełnienia!
Pół godziny po starcie w Katowicach byłem pewien że to był mój ostatni starto na schodach, ale po kolejnych dwóch już wypytywałem Piotrka o kolejne zawody z cyklu Towerruning :D
Polecam każdemu, wysiłek na prawdę inny niż wszystkie!
Zadowolenie po niedzielnym starcie psuje tylko fakt zdzierstwa organizatorów na wpisowym - za 50 zł wpłacone jako opłata startowa dostawało się wątpliwie dokładny pomiar czasu (co potwierdzają indywidualne pomiary niektórych zawodników). Rozumiem chęć zarobku organizatora i popieram ją, ale żeby za 50 zł nie oferować nic to jest jednak lekkie przegięcie. Do tego nagrody finansowe na żałosnym poziomie (mnie i tak nie dotyczyły).

Dziś dla odmiany biegałem Warszawa Nocą - etap 1. Brakowało mi ścigania na mapie - ale efekt wynikowy nie jest zadowalający - dopiero 8 miejsce. Na pocieszenie pozostaje wygranie najdłuższego przebiegu zawodów (20-21). Czasem warto nie biegać na pamięć :) Mapka dzisiejszej trasy tutaj

niedziela, 11 listopada 2012

XXIV Bieg Niepodległości - Warszawa

foto: maratonczyk.pl
Po raz pierwszy od 9 lat startowałem w Biegu Niepodległości w Warszawie i muszę przyznać że był to bardzo dobry wybór, mimo konkurencyjnej imprezy jaką jest GEZnO, rozgrywane niestety w tym samym terminie.
Dziś radość z biegania miałem ogromną - i to z wielu powodów.
Pogoda była wprost idealna - lekki tylko wiaterek, który w dodatku w drugiej połowie trasy wiał w plecy, piękne słoneczko i ciepło, co sprawiało że nawet lekki podbieg na wiadukt nad Alejami Jerozolimskimi pokonywany dwukrotnie wcale nie dawał się jakoś we znaki.
Atmosfera biegu - patriotyczna, wielka biało - czerwona flaga rozciągająca się ulicą Jana Pawła II, hymn przed startem. W porównaniu z tym co się teraz dzieje w Warszawie - 77 różnych marszy niepodległości, które zamiast stanowić o jedności Polaków, dzielą niestety nas wszystkich. Smutne. Dla mnie prawdziwe świadectwo niepodległości pokazali uczestnicy dzisiejszego biegu. Szkoda tylko, że limit był 8000 i nie każdy mógł się dostać (zapisy po 2 dniach rejestracji były już zakończone).
Znajomi - których zarówno przed biegiem, na trasie jak i po zakończeniu spotkałem na prawdę wielu. Juz na starcie spotkałem dwóch ziomeczków z Łodzi - Podzia i Połoma. I tu od razu wielkie gratulacje dla Rafała, który nabiegał świetny czas 33:18!!! Oj, we Florencji będzie żarło :) Potem z innym Rafałem rozgrzewałem się wspólnie - gratulacje i dla niego, ponieważ też zrobił życióweczkę, choć nie aż tak dobrą jakiej oczekiwał. Na start udało się wbić do 1 linii, tuż obok Kuby i Emila (który nie biegał w Serocku), którzy jednak wciąż biegają ode mnie odrobinkę szybciej :D i dziś byli odpowiednio na 2 i 4 miejscu.
Na trasie długo biegłem z Michałem Łasińskim, jednak po 3 km stwierdziłem że jest dla mnie odrobinkę za szybko, więc odpuściłem go. Potem niespodziewanie po lewej stoi Gosia i mi kibicuje - od razu lepiej się biegło (dzięki Gosia!). Dalej ktoś mnie wyprzedza i mówi mi "cześć Karol". Patrzę, o tu wielokrotny medalista Mistrzostw Europy Juniorów w BnO Krzysiek. Niestety i za nim się nie zabrałem - kolejne gratki, młodzież się rozbiegała i teraz trzeba ich gonić :) Po drodze jeszcze mama, która startowała z kijkami i też mnie dopingowała. Zacząłem się zbliżać do wspomnianego Michała który mi wcześniej odszedł. 8-my i 9-ty km pokonany wspólnie z czołowym Polskim chodziarzem, który wydawał z siebie odgłosy takie jak ja na ostatnim podbiegu w tym roku na MP w midlu. Motywowaliśmy się jednak co chwila i dzięki temu zbliżaliśmy się do ludzi przed nami. Na jakieś 500m przed metą udało się dogonić Michała, który jednak na finiszu zaatakował. W efekcie mocno kończyliśmy i równiutko wbiegliśmy na metę (ale w wynikach to ja jestem przed nim :D). Czas: 35:50. Rewelacja. Wiem, biegałem już dyszki szybciej, nawet sporo szybciej. Ale na ten czas, na to samopoczucie, to moje wciąż niepewne zdrowie, po beznadziejnej jesieni w BnO i żałosnej formie podczas najważniejszych jesiennych imprez, ten wynik dał mi na prawdę bardzo dużo radości. A przede wszystkim dał motywację do jeszcze mocniejszego tyrania tej zimy niż rok temu!
Co ważne - świadomy swojej niewysokiej dyspozycji, obiecałem sobie że zacznę spokojnie (niestety mam z tym często problemy, podpalam się i w efekcie potem na tym tracę, zaczynając niektóre biegi nawet poniżej 3:00/km). Co obiecywałem - zrealizowałem i dzięki temu osiągnąłem niespodziewany wynik. Przed startem zakładałem walkę o złamanie 37 minut. A tak wyglądały moje poszczególne km (wg Garmina, nie wg oznaczeń, bo niestety nie były oznaczenia dokładne):
3:33,1
3:31,3
3:37,4
3:41,3
3:42,1
3:38,1
3:37,6
3:40,2
3:31,5
3:12,8
do tego dodać należy 5 sekund, które to wg Garmina spożytkowałem na pokonanie nadrobionych metrów (łącznie wyszło mi 10028m)
Jestem bardzo zadowolony że wystartowałem, mam nawą motywację i wiarę, że może być jeszcze bardzo dobrze. Bo przyznam, po ostatnich wizytach u fizjoterapeuty i wykryciu u mnie kilku defektów, w tym niestety jednego poważnego, troszkę zwątpiłem w swoje szanse w sporcie.
Teraz zima... czyli to co lubię najbardziej :D Uwielbiam zimowe treningi, i przekonany o skuteczności swojej myśli szkoleniowej wkraczam powoli w zasadniczą część okresu przygotowawczego :)

Aha, dawno nie pisałem na blogu, a startowałem ostatnio trochę, ale wynikami nie ma co się za bardzo chwalić. Tak czy siak - poprzednie biegi też nie były najsłabsze, choć dostawałem tam baty, często od ludzi z którymi zwykle nie przegrywałem - tym większa motywacja do tyrania!

poniedziałek, 22 października 2012

Mistrzostwa Warszawy i Puchar UNTS


Ostatnie już większe zawody tego roku, czyli Puchar UNTS, będące jednocześnie Mistrzostwami Warszawy w średnim i sprincie. O tym pierwszym szkoda trochę gadać, bo wynik wydawał się lekko wypaczony przez pewien fragment mapy. Sam utopiłem tam prawie 7 minut, pozostali trochę mniej, i tylko zwycięzca Mateusz Wensław pobiegł tam względnie bezbłędnie. Sam nie wiem czy punkt stał źle, co wydaje mi się prawdopodobne, czy po prostu mapka w ogóle nie oddawała rzeczywistości w tym miejscu. Prawda taka że najpierw sam a potem wspólnie z kolegą z Białorusi czesaliśmy tam długo. Jak się na mecie okazało - nie tylko my. Do tej 14 doszedł jeden duży błąd na 19 i w efekcie 9 miejsce. Mapka poniżej:
Następny dzień był zgoła odmienny. Mapka super, teren wymagający, choć nie aż tak jak na ostatnim etapie Szybkiego Mózgu. No i "mój" dystans. Wszystko to sprawiło, że niedziela sprawiła mi mnóstwo radości z biegania i dała dużo pozytywnej energii do tyrania przez zbliżający się czas jesienno - zimowy. Błąd był właściwie jeden - na banalny 9 punkt na całe 10 sekund. Do tego jedno zatrzymanie po podbiciu 20, kosztujące również 10 sekund. Wariant na 16 też nie był najbardziej optymalny. Jednak ponad minuta straty do Papusia nie zostałaby zniwelowana nawet idealnym biegam. Trzeba to zmienić...
Sporo też dobrych foteczek mam z tych zawodów dzięki Asi Szlendak, Agnieszcze Biolik, Monice Gajdzie i Ani Duszy - dobra robota dziewczyny! :)


 






A po wszystkim, całe podium elyty Warszawy, ścisła elyta Polskiej literatury i światowa elyta Towerrunningu poszła na Agrykolę pograć w piłę :D

środa, 17 października 2012

MP LONG 2012

Zamiast pisać jaki to jestem słaby i się umartwiać jak to zawsze lubię robić i realizuję się w tym, będzie optymistycznie.
W minioną niedzielę miałem wielką przyjemność uczestniczyć w Mistrzostwach Polski w Długodystansowym Biegu na Orientacje - LONG 2012. To już mój trzeci long z rzędu, dodajmy trzeci ukończony. Rywalizację zakończyłem na 11 miejscu ze stratą 25 minut do zwycięzcy, co nie jest jakąś olbrzymią stratą na tak długim dystansie. Duży błąd zrobiłem tylko jeden, już na 2 punkt kontrolny. Z całego biegu jestem bardzo zadowolony, to był mój pierwszy long przebiegnięty cały bez momentu odcięcia (głównie pewnie dlatego, że był on wyjątkowo krótki w tym roku - 22,6 km). Zajmując 11 miejsce, zdobyłem najwyższe miejsce w swoim życiu w BnO, co też jest dla mnie dużym sukcesem. Kolejna pozytywna rzecz to ranking - Long to jedyny bieg jesieni w którym zdobyłem punkty do rankingu i tym samym utwierdziłem się w przekonaniu że przyszły sezon będę biegał już jako zawodnik pierwszej klasy, dzięki czemu nie będzie mi groziło startowanie jako pierwszy, jak to miało miejsce w tym roku na MP w klasyku i na longu. Nie ukrywam też że pierwsza klasa była dla mnie zawsze niedościgniętym celem samym w sobie :) Mam nadzieję że oficjalnie się potwierdzi

Zawody te były dobrym krokiem w nowy sezon, poczułem znów przyjemność z biegania z mapą - a o to przecież w tym wszystkim chodzi i to jest najważniejsze!
Uświadomiłem sobie też, jak mocny byłem tej wiosny a także jak mocny muszę być przyszłej, by walczyć o najwyższe cele. Patrząc na wiosenne starty mistrzowskie (KMP i MP - 4 starty w sumie) podliczyłem klasyfikację face to face z tymi którzy mnie wyprzedzili na tegorocznym longu:
1. Marcin Richert 0-4. Poza zasięgiem był dla mnie zawsze, imponuje mi jego bieganie!
2. Mateusz Wensław 0-4. Mimo że nie wygrałem z nim ani razu, wydawał się być w zasięgu wiosną - na sprincie na KMP dzieliło nas tylko 10 sekund!
3. Rafał Podziński 1-3. Jedyna wygrana na MP i KMP z Rafałem to klasyk w Tomaszowie, czyli najdłuższy z naszych pojedynków. Teraz jednak Podzio trenuje do maratonu i wiedziałem że jest przygotowany do przebiegnięcia longa w bardzo dobrym tempie co też udowodnił.
4. Maciek Hewelt 3-1. Tu z kolei odwrotnie, na najdłuższym z biegów mistrzowskich na wiosnę mnie ograł.
5. Łukasz Charuba 2-0. Na KMP jako organizator więc nie biegał, na MP 2 razy pokonany
6. Piotr Kruk 3-1. Przegrana tylko na srpincie MP. Na longu bez szans na pokonanie
7. Dawid Stefański 0-0. Na MP i KMP nie mieliśmy okazji się zmierzyć, ale w innych zawodach na wiosnę raczej wygrywałem.
8. Jacek Kowalczyk 4-0. Na wiosnę udało się w miarę regularnie z Jackiem wygrywać. Na jesieni jeszcze regularniej przegrywałem :)
9. Paweł Moszkowicz 0-0. Weteran, dlatego na wiosnę nie było pojedynków w tej kategorii. Tutaj zgłosił się do elity i ograł nie jednego seniora, w tym mnie. Duży szacunek dla zawodnika z kategorii M45!
10. Przemek Olech 4-0. Tutaj podobnie jak z Jackiem - wiosna nasza, jesień Wasza :)
Udało mi się ograć tylko dwóch zawodników - Tadzia Piłkowskiego i Mariusza Piekielnego, z którymi na wiosnę miałem podobny bilans jak z Przemkiem i Jackiem.
Wszystkim należy się uznanie i chwała za ukończenie i odwagę do zmierzenia się z tak długim dystansem!
Patrząc jednak na te starty wiosenne i bezpośrednie pojedynki, widać że gdyby babcia miała wąsy to mógłbym walczyć nawet o medal na longu. Skończyło się na 11-tym które i tak dało mi dużo radości i satysfakcji.
Nie wiadomo jak się wszystko ułoży, ale plany jak zawsze wielkie i ambitne, więc pora przejść do realizacji :) wkrótce może uda się jakieś podsumowanie sezonu zrobić

sobota, 13 października 2012

Dominator terminator

Korzystając z okoliczności bycia przez 7 dni dominatorem (niczym swego czasu nasz czwórka podwójna w wioślarstwie) Polskiej Orientacji Sportowej (4 zwycięstwa w 7 dni - choć do jednego jeszcze niepewne) i mając świadomość że wkrótce seria może się skończyć (jutro MP - LONG) postanowiłem ożywić troszkę bloga, który ostatnimi czasy nie jest przeze mnie odświeżany.
Dzisiejszy bieg - sprincik w Warszawie był najszybszym sprintem jaki biegałem. Trasę 1,7 km po kresce pokonałem 6'56", co jak łatwo policzyć daje średnią na kilometr na mapie 4:05/km! Eh, gdyby było SI, można było mieć poniżej 4/km, a na kartach to jednak trochę zajmuje zanim się w dziurki trafi. Z trasy po kresce nadrobiłem tylko 30 m - Garminek pokazał 1,73 km. Oficjalnych wyników nie ma jeszcze, ale mam nadzieję że passę podtrzymałem i nie będę musiał potem sprostowań pisać jako samozwańczy zwycięzca.
W zeszły weekend - 3 zwycięstwa w Puławach :) choć wygrane po pasjonującej walce z tegorocznym srebrnym medalistą MP w obydwu biegach indywidualnych o włos, w sztafecie natomiast na luzie. W Parku Czartoryskich w Puławach mam 100% skuteczności (3 starty - 3 wygrane)


Do MP wolałbym nie wracać, bo nie ma za bardzo do czego. Niestety wrzesień był nieplanowanym okresem roztrenowania dla mnie, ale żeby nie robić zaległości jakie mają niektórzy na blogach, wrzucam mapki, bez zbytniego rozczulania się nad nimi. Z MP zapamiętam głównie to że wróciłem cały poparzony od pokrzyw, że długo zwiedzałem lasek nocą i że trzeba do końca czytać mapę na sprincie bo inaczej dostaje się NKL.

Long nie tak jak zawsze kończy sezon, ale dla mnie zaczyna kolejny :) Jutro powalczymy

poniedziałek, 17 września 2012

Na oparach

Wreszcie zebrałem się do napisania czegoś. A okazja ku temu jest znakomita. Wczoraj, po świetnym biegu wszystkich członków sztafety, zespół PUKS Młode Orły w składzie: Adam Szmulkowski, Zuzia Kubicka, Zuzia Wańczyk, Wojtek Dudek, Magda Szmulkowska, Kuba Prasał i mojej jakże skromnej osoby zajął 4 miejsce w sztafecie pokoleń podczas Klubowych Mistrzostwach Polski!!!!!!
Trudno powiedzieć, czy większa jest radość z najwyższego miejsca klubu w tych zawodach w historii i ogrania kilku krajowych potęg, czy większy jest niedosyt z tak niedużej straty do podium, a nawet do zwycięstwa!
Emocje rosły z każdą zmianą, pierwszy raz przeżywałem i jednocześnie byłem współautorem takiego sportowego widowiska. Uczucie na przebiegu obowiązkowym i na dobiegu do mety, ogłuszający doping naprawdę sporej ilości ludzi jak na nasz sport - bezcenne! Mam nadzieję że to natchnie mnie do działania, bo ostatnio z motywacją do czegokolwiek było u mnie bardzo ciężko.Dla pobiegnięcia tej sztafety warto było jechać na te KMP.
Poza sukcesem w sztafecie - chyba jeszcze większy sukces - awans do 1 ligi naszego klubu!!!
Co do moich wyników indywidualnych, to jak to ostatnio bywało, znów o włos byłem od swojego celu jakim jest zdobycie pierwszej klasy sportowej. Niestety - na sprincie zabrakło 5 sekund, na średnim - jeden duży błąd zadecydował że wciąż marzenia o pierwszej klasie trzeba odłożyć na kolejny sezon. Są co prawda jeszcze MP, ale tam nie ma na to na pewno żadnych szans. Choć nie ukrywam - przy mojej obecnej formie, wyniki z KMP są bardzo zadowalające. Pierwszy chyba raz jak biegam na sprincie było tak ciasno - 6 i 14 zawodnika dzieliło zaledwie 23 sekundy.
Mapa z dystansu średniego to też już inna bajka. Trzeba przyznać - całkiem grała, poza drogami (DUŻYMI DROGAMI), porostami (GĘSTYMI I BARDZO SPOWOLNIAJĄCYMI), zielonym, bagienkami, suchymi rowami. Żal że na imprezie takiej rangi widnieje na mapie: "AKTUALIZACJA I KREŚLENIE: w grudniu 2009. Porażka. I tylko jak już napisał wcześniej Podzio, żal Witka Sochackiego i jego wielkiego zangażowania w organizację zawodów.
Wracając jeszcze do sprintu, te 5 sekund które mi zabrakło, mogłem urwać przynajmniej w kilku miejscach (na czerwono mój wariant, na zielono optymalny - moim zdaniem):




I tak ogólnie bieg był czysty, były tylko niestety te błędy wariantowe. Ale jak wiadomi, idealnie nigdy nie ma, więc 1:28 straty do Wojtka Dwojaka przy obecnej formie i kilku błędach wariantów jest satysfakcjonujące, choć duży niedosyt pozostaje.

Była duża przerwa w blogu, dlatego może nie uda się napisać wszystkiego co się działo, ale w telegraficznym skrócie sierpień zaczął się wyjazdem na Litwę i zawodami tamże, potem GP Pomorza i rozwalone kolano które poskutkowało nkl-em. Tydzień po półmaraton w Sochaczewie - świetna impreza którą każdemu polecam, w moim wykonaniu mierna, ale fartem udało się wskoczyć na podium w wiekowej kategorii do 29 lat. Wcześniej jeszcze zawodki rowerowe w okolicach Mrozów, tydzień potem Warsaw Orient Meeting i sztafeta sprinterska biegana z mamą oraz sztafeta pokoleń. Od końca sierpnia do dziś - zero trenowania, nic nie robienia, brak motywacji, totalna apatia. Może po tych KMP coś się ruszy...
Poniżej mapki z KMP i inne wcześniejsze zaległości :)


Trening - Legionowo Przystanek, 5 IX 2012
RJnO - Mrozy, 1 IX 2012
RJnO - Mrozy, 1 IX 2012