Moje starty

piątek, 26 kwietnia 2013

Zapraszam do sekcji BnO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Wraz z Uczniowskim Klubem Sportowym UKS "KUSY" WARSZAWA zapraszam serdecznie dzieci i młodzież z roczników 1998-2003 na zajęcia sekcji biegu na orientację, jakie mam przyjemność od kwietnia prowadzić na Warszawskich Młocinach w Szkole Podstawowej nr 77 w Warszawie. Zajęcia odbywają się we wtorki, środy i czwartki o godzinie 19:30 (wt i śr) i 16:30 (czw). Uczestnictwo w zajęciach jest bezpłatne, a jedynym kosztem jaki ponoszą dzieci jest jednorazowa roczna składka członkowska która pokrywa ubezpieczenie oraz koszulkę klubową.
W celu uzyskania szczegółowych informacji proszę o kontakt mailowy (azs.runner@gmail.com) lub telefoniczny (668951626).
Przedmiotem zajęć będzie wszechstronny trening ogólnorozwojowy z elementami lekkoatletyki, stymulujący harmonijny rozwój ucznia. Poza zajęciami o charakterze ogólnorozwojowym, uczestnicy zajęć będą poddani metodycznej nauce techniki biegu na orientację od podstaw, poznając kolejne etapy i tajniki orienteeringu. Ponadto, uczestnicy zajęć wystartują w zawodach rangi Warszawskiej Olimpiady Młodzieży w biegu na orientację oraz w biegach przełajowych.

Przekażcie też proszę informację dalej do znajomych którzy mają dzieci, wnuków lub po prostu kogoś w rodzinie lub wśród znajomych, kto mógłby być zainteresowany tą propozycją! Zależy mi bardzo na rozwinięciu tej sekcji, wiadomo że najciężej jest na początku, stąd też staram się z tą informacją dotrzeć do jak największego grona odbiorców! Na razie na treningi uczęszcza mniej niż 10 uczniów, maksymalna liczba jaką mogę przyjąć to 15 osób, więc nie ma na co czekać!!!


Serdecznie jeszcze raz zapraszam wszystkich chętnych!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

wtorek, 23 kwietnia 2013

Wschodnie włajaże i awans o 1065 pozycji na świecie :D


O wielu wielu rzeczach chciałoby się napisać, wreszcie chociaż chwilka znalazła się na podsumowanie najważniejszych wydarzeń. Minione 2 weekendy spędziłem za wschodnią granicą naszego Kraju, walcząc o sławę, chwałę, pieniądze i... punkty do rankingu światowego. O ile te piersze 3 rzeczy ciężko powiedzieć czy osiągnąłem (chyba tylko 1 lajk mi przybył na fanpage), to punktów do owego rankingu natłukłem w tych dwóch startach tyle, ile niektórym zdarzało się zdobyć podczas jednego startu. Tak czy siak - awans z 1750 pozycji na 685 na świecie stał się faktem, co oczywiście mnie cieszy (choć nie ukrywam - liczyłem na więcej punktów). 
Idą chronologicznie - zawody na Białorusi, czyli Grodno Cup 2013 i 2 biegi - long oraz sprint. Ten pierwszy w koszmarnie ciężkich warunkach, w śniegu po kolana, w bardzo ciekawym terenie, drugi zaś rozgrywany w centrum Grodna, poszedł mi bardzo dobrze. Niestety tylko klasyk zaliczany był do rankingu, do którego zdobyłem w Grodnie 722 punkty.




Cały wyjazd na Białoruś wspominam bardzo miło i bardzo cieszę się że tam pojechałem. Dzięki należą się również organizatorom za tak serdeczne przyjęcie, było na prawdę bardzo miło i na pewno zawitam tam jeszcze na zawody nie raz.
Wyniki z Białorusi:
A jak było w lesie wygląda chociaż troszkę na zdjęciu poniżej:

W międzyczasie dwóch wschodnich włajaży biegałem Szybkiego Mózga, którego pierwszy etap odbywał się w okolicach stadionu Legii - i tutaj poszło mi bardzo dobrze, zajęłem 3 miejsce w mocnej obsadzie, za dwoma przekozakami, czyli Papusiem i Łobem.
Dzięki dla UNTS w imieniu mojej mamy i nie tylko za ustawienie lampionów! To na prawdę dla początkujących jest bardzo pomocne!!! :) A moja mama miała wreszcie w miarę czysty bieg :)

Drugi włajaż, z którego właśnie wróciłem, to Łotewskie zawody Puchar Rygi, na których miałem okazję porównać się do 2 przekozaków na poziomie światowym, czyli Edgarsa Bertuksa i Dmitryia Tsvetkova. Jeśli chodzi o pierwszy dzień i bieg zaliczany do WRE, byłem zadowolony, bo w wymagającym technicznie terenie dałem sobie radę, a i w nogach w miarę żarło. 

Do mistrza świata straciłem 7 minut, z czego było sporo do urwania, do zwycięzcy zabrakło ponad 9 minut. W niedzielę natomiast mój kręgosłup bardzo dał o sobie znać i z trudem i bólem pokonywałem trasę. W efekcie biegałem trasę 7 km w aż 45 minut, z dużo większymi błędami niż w sobotę. 

Ale ten niedzielny bieg, poza mega przyjemnością z bieganie w tak pięknym lesie i ciekawym terenie, dał mi jeszcze jedno bardzo cenne doświadczenie, otóż miałem zaszczyt być dogoniony na 10 minut przez wspomnianego Tsvetkova i byłem na prawdę pod mega wrażeniem jego biegu. Po prostu ciął jak szalony przez las nie zwalniając na chwilkę, mapę czytał przy mega szybkim biegu, był po prostu jak czołg, zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Noi dowiedziałęm się na własne oczy, do czego trzeba dążyć, żeby zaliczać się do czołówki światowej. Pociągnięcie się za nim jednego punktu dało mi wiele do myślenie, i być może również pole do zmiany mojego stylu biegania z mapa. W końcu... im dalej w las, tym więcej drzew.



Ryga była super, Białoruś chyba jeszcze fajniejsza, a i Warszawski Szybki Mózg sprawił mi mnóstwo radości z biegania jak i z wyniku. Poza tym dostałem też kolejną możliwość rozwijania swojego zamiłowania do orientacji sportowej nie tylko w roli zawodnika, ale również w roli trenera. Oby tak dalej! Tylko żeby jeszcze doba była trochę dłuższa :)
Od piątku będę bronił tytułu zwycięzcy z zeszłego roku GP Mazowsza - będzie trudno, ale nie poddam się bez walki :)
Chciałem napisać więcej i z większym polotem, ale po prostu nie wyrabiam i już nawet nie ogarniam za bardzo większości spraw które się dzieją wokół mnie :) jeszcze z przygodowych rzeczy warta uwagi jest podróż na Łotwę, a szczególnie powrót z niej, zacne towarzystwo, zabranie dokumentów przez straż graniczną i takie tam pierdółki, ale może odłożę to na następny wpis, niczym Tadziu odkłada wpis z Gezna 2011 :)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Snow Calamity

Tak właśnie nazywała się mapka z trzeciego etapu podczas międzynarodowych zawodów HANA Orienteering Festival, które odbywały się na pograniczu Polski i Czeskiej Republiki i w których miałem wielką przyjemność startować. Dla niewtajemniczonych w język angielski (sam również nie znałem tego słowa) mapka z 3 etapu nosiła nazwę "Śnieżny kataklizm".
Zaczęło się całkiem niewinnie - po przyjeździe do Zlatej Hory w mocnej ekipie klubowo - kadrowej i podróży z przygodami (moja rada na jazdę w śniegu - nie trzymajcie się na siłę kreski przebiegu i nie korzystajcie z map sprzed 15 lat :)) od razu trening. Nie podobało mi się bardzo - śnieg, mapa dziwna, dla mnie słaba i źle zgeneralizowana. Ale nie o to - bo po treningu dużo ważniejsze przeżycie: poczuć smak smażonego syra z tatarską omacką i hranolkami, popijając przy tym Kofolę - bezcenne <3 div="">
Pierwszy dzień to klasyk po polskiej stronie granicy, w Głuchołazach. 


Na 7 punkcie dogoniłem Pana Prezesa z Łodzi, a dogonienie zawodnika w interwale zawsze dodaje skrzydeł. Mimo to, biegnąc razem miałem problemy ze skupieniem się, i dzięki Preziowi nie popłynąłem gdzieś w buraki. Na szczęście na 14 punkcie się rozstaliśmy, bo tym razem to Łukasz wybrał się w miejsce rozrostu barszczowych warzyw. Na 15 spadłem z jakiejś skarpy i myślałem że naderwałem tricepsy (!!!), ale jakoś dało radę dalej. 19 zarąbana na wejściu i znów przemierzaliśmy z Łukaszem razem przygraniczny las, kierując się w stronę 20 po warstwicy przebijając się przez zielony syf (dobrze że biegłem w okularach). cały przebieg bardzo dobry, ale na wejściu na punkt największy błąd tego biegu, kosztujący nas 3 minuty i dodatkowe 30 m przewyższenia. Na 22 jeszcze przebiegliśmy, na 24 w jakimś dziwnym parku zaliczyłem jeszcze konkretną glebę przy mostku, by w końcu móc cieszyć się z ukończenia pierwszych w tym roku większych zawodów w BnO, podbijając jednocześnie finisz z naszą podwójną Mistrzynią Europy (pozdro Endżi!).
Finalnie - 8 miejsce, 2gi z Polaków, za Papusiem, który tego dnia zdeklasował nas wszystkich, dokładając drugiemu zawodnikowi na etapie 9 minut! Mój niezły bieg, ale 2 miejsce było w zasięgu przy bardzo dobrym biegu. Ale jak wiemy - idealnie pobiec jest niezmiernie ciężko.
Wieczorem jeszcze nocny sprincik i chyba mój najlepszy w życiu bieg nocny - wszystko dzięki wodopojowi z Kofolą na 10 punkcie zapewnionym przez moich wiernych kibiców, którzy mimo mrozu i śniegu licznie pojawili się na arenie zmagań tego biegu i oprócz Kofoli, starali się mnie również potraktować śnieżkami niczym Polscy kibice Svena Hannavalda podczas Pucharu Świata w 2002 roku w Harrahowie.




 Pogoniony do dalszego biegu i zregenerowany kilkoma solidnymi łyczkami Kofolki ruszyłem na ostatnie 5 punktów. Wieść niosła, że od Papusia dostałem tylko 20 sekund (picie Kofolki zajęło mi 20 sekund - przypadek? :D), jednak nie ma na to niestety dowódów w necie w wynikach :P

Niedziela Wielkanocna obudziła nas miłą niespodzianką. Leżąc sobie na podłodze (jak to zwykle bywa na zawodach) tuż po przebudzeniu, wszyscy zaczęli się zachwycać co się dzieje za oknem - "ale śnieeeeeeeeg". Prima Aprillis dzień później było, więc pomyślałem że się coś im porąbało i leżałem dalej. W końcu gdy zebrałem się do wstania - ujrzałem widok jak na wiosnę niecodzienny: zasypało nas śniegiem i padało cały czas. Przepiekny widok, ale jak tu biegać na orientację w takich warunkach i w ogóle jak żyć Panie Premierze?????????? Na to pierwsze pytanie odpowiedzieliśmy sobie 2 godziny później, gdy nikt już nie narzekał i każdy zachwycony był warunkami w jakich przyszło nam startować w 2 etapie, czyli midlu. Na to drugie dalej nie znam odpowiedzi - może ktoś mnie oświeci? Middle (do którego 30 kilometrowy dojazd w warunkach śnieżycy kosztował nas ponad godzinkę) był w przeważającej ocenie zawodników łatwy. 


Zrobiłem mniej błędów niż dzień wcześniej na longu, a mimo to byłem 18. Po drodze Parfi minął mnie jak furmankę, bo starotwał 2 minuty za mną. Błędów było kilka, ale żaden nie był nawet na minutkę. Ten etap, w elicie znów wygrał Papuś, ale już z bardzo nieznaczną przewagą nad Jackiem Morawskim. Ja ze swojego biegu, mimo odległego miejsca, byłem umiarkowanie zadowolony


Ze zwycięzcą, po 2 etapie

Niedzielne popołudnie było umilone nam rywalizacją sztafet 2 osobowych (wg biuletynu "amerykańskich"), w których z uwagi na ciężkie śniegowe warunki wzięli udział tylko najwytrwalsi i najbardziej nierozsądnie myślący orientaliści. Oczywiście w gronie tym nie mogło mnie zabraknąć! Wystartowało w sumie 15 sztafet, w zdecydowanej większości sztafety męsko - męskie. Ja natomiast startowałem z Basią Żebrowską, z którą wspólnie zawdzięczamy nasze zdrowie świetnemu lekarzowi, którego po raz kolejny spropsuje i zawsze będę propsował :) A teraz najlepsze - dzięki dwóm świetnym biegom Basi i dwóm przyzwoitym moim zajęliśmy w tym męskim szowinistycznym towarzystwie 2 miejsce! 



Dopiero na końcówce, na ostatniej zmianie którą biegałem udalo nam się dogonić i wyprzedzić reprezentantów Irlandii, Izraela i Czech (wszystkie zespoły męskie). To 2 miejsce na sztafecie sprawiło mi chyba najwięcej radoście jeśli chodzi o wyniki na tym wyjeździe! Dodajmy - biegaliśmy te sztafety (każda zmiana po ok. 1,4 km) w ekstremalnie ciężkich warunkach w śniego po szyję... no dobra, może przesadzam :D ale ciężko było masakrycznie i byłem bardzo wyczerpany po tych sztafetach. Dzięki Basiu za super bieg!!! Propsy dla nas, szkoda tylko że wymarzone "Studenckie" w nagrodę musieliśmy sobie kupić sami :P
W poniedziałek na 3 etap czułem się bardzo zmęczony, ale zadowolony z tak ciężkich warunków. Zmiana decyzji dotycząca zarówno nazwy mapy (jak w tytule posta), formy rozgrywania zawodów (masówka bez rozbić) oraz długości trasy (z 10 do 5,5 km) i przewyższeń skłaniały do mniemania, że może być naprawdę ciężko. I było! 

Masówka na 3 etapie - ile tu radochy na każdej gębie! :)

Swoją drogą - wyglądało to ciekawie - sznureczek 30 chłopa biegnący gęsiego po lesie w śniegu po kolana. Już na 1 punkt byłem zarżnięty, a potem było tylko gorzej. 


Fizycznie umierałem, było bardzo bardzo bardzo, bardzo ciężko i potwornie zmęczyłem się tym biegiem, przybiegając daleko, ale na szczęście z nie tak dużą stratą. Leżałem w zaspie za metą i nie mogłem oddechu złapać. Ku zaskoczeniu - w generalce awansowałem aż na 6 miejsce! Powodem tego był fakt, że niektórym odechciało się czytać kodów punktów w opisach i najzwyczjaniej podbijali to co im się nawinęło po drodze. Nie mój problem - ja starałem się kontrolować kody, choć i mi zdarzyło się raz podbić dodatkowo inny punkt.
Zawody całe były bardzo fajne, niepowtarzalne, ekstremalne i jedyne w swoim rodzaju. Duże gratki dla współtowarzyszek podróży - Zuzi i Angeliki za zwycięstwa w swoich kategoriach, dzięki dla Basi za super biegi na sztafetach i dla pozostałych towarzyszy podróży - Wojtka i Kwiatka za fajnie spędzony czas. Było miło, ale teraz pora na kierunek wschodni jeśli chodzi o zawody BnO :)

Należałby się jeszcze jeden zaległy newsik - 24 marca 2013 podczas Półmaratonu Warszawskiego, w mocno minusowej temperaturze pobiłem życiówkę o minutę, i mimo czasu który czterech liter nie urywa (1:20:07), jestem zadowolony z tego rezultatu, zważając na ostatnie perypetie zdrowotne