Moje starty

czwartek, 29 listopada 2012

Mistrzostwa Polski w biegu po schodach - ALTUS CUP, Katowice


W miniony weekend miałem kolejną w tym roku przyjemność brać udział w Mistrzostwach Polski. Nie były to mistrzostwa w biegu na orientację, ani mistrzostwa w lekkoatletyce. Za namową wicelidera Pucharu Świata, jak również z potrzeby poszerzania swoich sportowych horyzontów wystartowałem w ALTUS CUP, czyli biegu na szczyt 30-piętrowego wieżowca w Katowicach. Wrażenia niezapomniane, ale po kolei...
Wiedziałem że nie można zacząć za szybko - pierwsze 10 pięter poszło jak z płatka. Swoją drogą przyznać należy że na klatce w Katowickim wieżowcu nie biega się zbyt wygodnie, trudniej pracować rękami niż na klatce w której przygotowywałem się do zawodów, robiąc 2 treningi, na których pokonałem 190 pięter. Po 18 piętrach było nadspodziewanie dobrze - postanowiłem lekko przyśpieszyć mimo supramaksymalnej wentylacji płuc, jaka miała miejsce już powyżej 10 piętra. Decyzja o przyśpieszeniu szybko poskutkowała ścianą, jaka zastała mnie już na 20 piętrze. Poza nogami, również i ręce miałem totalnie sztywne i wyczerpane. Gdy zobaczyłem 26 piętro, miałem już serdecznie dosyć, ale wiedziałem że już blisko. Ostatnie 4 piętra ledwo zadzierałem nogi do góry i czułem że po prostu moje nogi nie są w stanie utrzymać ciężaru własnego ciała. Wreszcie, chyba po 29 jakieś krótkie półpiętro i meta! WYNIKI MP
Od razu usiadłem opierając się o ścianę. Czułem ogromny deficyt tlenu, mięśnie oddechowe pracowały pełną parą, a mimo to brakowało mi powietrza. Wczołgałem się do windy, oczywiście stać w niej nie dałem rady, mimo że większość zawodników zjeżdżających ze mną stało. W windzie zaczął się kryzys i umieranie. Jechała szybko, ale marzyłem żeby już wysiąść. Wreszcie dół - na chwilę wyszedłem na dwór, łąpiąc świeżego powietrza, ale rozsądnie szybko się schowałem by uniknąć przeziębienia. Ledwo doszedłem do stolika - wtedy zaczęło się najgorsze. Siedziałem, dysząc niemiłosiernie cały czas, ani trochę oddech mi się nie uspokoił. Gardło i całe górne drogi oddechowe bolały niemiłosiernie od tego ekstremalnego przepływu powietrza przez nie. Do tego robiło mi się niedobrze. Nagle przychodzi Łobo i się śmieje ze mnie - jak on to robi? Wygrał, a już na mecie stał normalnie i żadnego zgona nie zaliczył. Przeciwnie do mnie. Powiem więcej - nigdy chyba po zawodach nie czułem się tak źle, miałem wrażenie że umieram. Przypomina mi się jedna podobna sytuacja, po której byłem totalnie zarżnięty - jesień 2001, stadion Hetmana w Zamościu, bieg sztafetowy 4x400m w ramach ligi i ja, młodzik ścigający się z czołówką seniorów, dałem z siebie wszystko a potem nie wiedziałem co się ze mną dzieje :)
Jeśli w piosence Dżemu jest prawda, że w życiu piękne są tylko chwile, to bez wątpienia te w Zamościu i te w Katowicach się do nich zaliczają. Swoją drogą to fenomen - dlaczego takie totalne zarżnięcie organizmu i doprowadzenie do granic wytrzymałości daje człowiekowi tyle satysfakcji, radości i poczucie spełnienia!
Pół godziny po starcie w Katowicach byłem pewien że to był mój ostatni starto na schodach, ale po kolejnych dwóch już wypytywałem Piotrka o kolejne zawody z cyklu Towerruning :D
Polecam każdemu, wysiłek na prawdę inny niż wszystkie!
Zadowolenie po niedzielnym starcie psuje tylko fakt zdzierstwa organizatorów na wpisowym - za 50 zł wpłacone jako opłata startowa dostawało się wątpliwie dokładny pomiar czasu (co potwierdzają indywidualne pomiary niektórych zawodników). Rozumiem chęć zarobku organizatora i popieram ją, ale żeby za 50 zł nie oferować nic to jest jednak lekkie przegięcie. Do tego nagrody finansowe na żałosnym poziomie (mnie i tak nie dotyczyły).

Dziś dla odmiany biegałem Warszawa Nocą - etap 1. Brakowało mi ścigania na mapie - ale efekt wynikowy nie jest zadowalający - dopiero 8 miejsce. Na pocieszenie pozostaje wygranie najdłuższego przebiegu zawodów (20-21). Czasem warto nie biegać na pamięć :) Mapka dzisiejszej trasy tutaj

niedziela, 11 listopada 2012

XXIV Bieg Niepodległości - Warszawa

foto: maratonczyk.pl
Po raz pierwszy od 9 lat startowałem w Biegu Niepodległości w Warszawie i muszę przyznać że był to bardzo dobry wybór, mimo konkurencyjnej imprezy jaką jest GEZnO, rozgrywane niestety w tym samym terminie.
Dziś radość z biegania miałem ogromną - i to z wielu powodów.
Pogoda była wprost idealna - lekki tylko wiaterek, który w dodatku w drugiej połowie trasy wiał w plecy, piękne słoneczko i ciepło, co sprawiało że nawet lekki podbieg na wiadukt nad Alejami Jerozolimskimi pokonywany dwukrotnie wcale nie dawał się jakoś we znaki.
Atmosfera biegu - patriotyczna, wielka biało - czerwona flaga rozciągająca się ulicą Jana Pawła II, hymn przed startem. W porównaniu z tym co się teraz dzieje w Warszawie - 77 różnych marszy niepodległości, które zamiast stanowić o jedności Polaków, dzielą niestety nas wszystkich. Smutne. Dla mnie prawdziwe świadectwo niepodległości pokazali uczestnicy dzisiejszego biegu. Szkoda tylko, że limit był 8000 i nie każdy mógł się dostać (zapisy po 2 dniach rejestracji były już zakończone).
Znajomi - których zarówno przed biegiem, na trasie jak i po zakończeniu spotkałem na prawdę wielu. Juz na starcie spotkałem dwóch ziomeczków z Łodzi - Podzia i Połoma. I tu od razu wielkie gratulacje dla Rafała, który nabiegał świetny czas 33:18!!! Oj, we Florencji będzie żarło :) Potem z innym Rafałem rozgrzewałem się wspólnie - gratulacje i dla niego, ponieważ też zrobił życióweczkę, choć nie aż tak dobrą jakiej oczekiwał. Na start udało się wbić do 1 linii, tuż obok Kuby i Emila (który nie biegał w Serocku), którzy jednak wciąż biegają ode mnie odrobinkę szybciej :D i dziś byli odpowiednio na 2 i 4 miejscu.
Na trasie długo biegłem z Michałem Łasińskim, jednak po 3 km stwierdziłem że jest dla mnie odrobinkę za szybko, więc odpuściłem go. Potem niespodziewanie po lewej stoi Gosia i mi kibicuje - od razu lepiej się biegło (dzięki Gosia!). Dalej ktoś mnie wyprzedza i mówi mi "cześć Karol". Patrzę, o tu wielokrotny medalista Mistrzostw Europy Juniorów w BnO Krzysiek. Niestety i za nim się nie zabrałem - kolejne gratki, młodzież się rozbiegała i teraz trzeba ich gonić :) Po drodze jeszcze mama, która startowała z kijkami i też mnie dopingowała. Zacząłem się zbliżać do wspomnianego Michała który mi wcześniej odszedł. 8-my i 9-ty km pokonany wspólnie z czołowym Polskim chodziarzem, który wydawał z siebie odgłosy takie jak ja na ostatnim podbiegu w tym roku na MP w midlu. Motywowaliśmy się jednak co chwila i dzięki temu zbliżaliśmy się do ludzi przed nami. Na jakieś 500m przed metą udało się dogonić Michała, który jednak na finiszu zaatakował. W efekcie mocno kończyliśmy i równiutko wbiegliśmy na metę (ale w wynikach to ja jestem przed nim :D). Czas: 35:50. Rewelacja. Wiem, biegałem już dyszki szybciej, nawet sporo szybciej. Ale na ten czas, na to samopoczucie, to moje wciąż niepewne zdrowie, po beznadziejnej jesieni w BnO i żałosnej formie podczas najważniejszych jesiennych imprez, ten wynik dał mi na prawdę bardzo dużo radości. A przede wszystkim dał motywację do jeszcze mocniejszego tyrania tej zimy niż rok temu!
Co ważne - świadomy swojej niewysokiej dyspozycji, obiecałem sobie że zacznę spokojnie (niestety mam z tym często problemy, podpalam się i w efekcie potem na tym tracę, zaczynając niektóre biegi nawet poniżej 3:00/km). Co obiecywałem - zrealizowałem i dzięki temu osiągnąłem niespodziewany wynik. Przed startem zakładałem walkę o złamanie 37 minut. A tak wyglądały moje poszczególne km (wg Garmina, nie wg oznaczeń, bo niestety nie były oznaczenia dokładne):
3:33,1
3:31,3
3:37,4
3:41,3
3:42,1
3:38,1
3:37,6
3:40,2
3:31,5
3:12,8
do tego dodać należy 5 sekund, które to wg Garmina spożytkowałem na pokonanie nadrobionych metrów (łącznie wyszło mi 10028m)
Jestem bardzo zadowolony że wystartowałem, mam nawą motywację i wiarę, że może być jeszcze bardzo dobrze. Bo przyznam, po ostatnich wizytach u fizjoterapeuty i wykryciu u mnie kilku defektów, w tym niestety jednego poważnego, troszkę zwątpiłem w swoje szanse w sporcie.
Teraz zima... czyli to co lubię najbardziej :D Uwielbiam zimowe treningi, i przekonany o skuteczności swojej myśli szkoleniowej wkraczam powoli w zasadniczą część okresu przygotowawczego :)

Aha, dawno nie pisałem na blogu, a startowałem ostatnio trochę, ale wynikami nie ma co się za bardzo chwalić. Tak czy siak - poprzednie biegi też nie były najsłabsze, choć dostawałem tam baty, często od ludzi z którymi zwykle nie przegrywałem - tym większa motywacja do tyrania!