Moje starty

środa, 18 kwietnia 2012

Finlandia... wypijmy za błędy


Nie będzie kolejnego tytułu posta w glorii chwały i zwycięstwa. Bardzo, ale to bardzo bardzo bardzo mieszane uczucia mam związane z tym wyjazdem i startem.
Miałem wielką przyjemność wziąć udział w pierwszych Halowych Mistrzostwach Świata w Ultrawieloboju Lekkoatletycznym (IAUM World Indoor Championships - Tetradecathlon). Impreza, o której już od kilka lat marzyłem o wzięciu w niej udziału. Wierzyłem nawet po cichu w sukcesik, jednak czy go odniosłem?
Miałem wielką przyjemność spędzić w Finlandii, kraju o którego odwiedzeniu marzyłem od dziecka, 5 dni w przemiłym międzynarodowym towarzystwie, a w szczególności w towarzystwie nowych Fińskich przyjaciół, którzy ugościli mnie w sposób przekraczający moje śmiałe oczekiwania.
Ale nie wszystko było takie różowe...
Do Helsinek przyleciałem w piątek, samolotem PLL LOT - pierwszy raz miałem przyjemność podróżować tak burżujskimi liniami, a wszystko dzięki ofercie first minute i kupnie biletów już w grudniu w cenie nie droższej niż "tanich" linii. I muszę przyznać - jest różnica, polecam każdemu, o ile możliwe znalezienie taniego biletu, podróż LOTem (hm, może by mnie zaczęli sponsorować za taką reklamę :D).
Sobotni poranek zaczął się pierwszą konkurencją - 60m. To był kubeł na prawdę lodowatej wody na głowę.

Ostatnie miejsce w swojej serii (co prawda miałem najmocniejszą ze wszystkich) i żenujący czas 8,43. Nie mogłem uwierzyć że tak wolno... :( dodatkowo zapomniałem już że do sprintów należy się rozgrzać troszkę inaczej niż do długich. Efekt - uraz mięśnia dwugłowego lewej nogi. Dalszy start był pod znakiem zapytania. Zacząłem go długo rozciągać i próbowałem walczyć dalej, choć z mocno podciętymi skrzydłami.
Druga konkurencja - skok w dal. Kolejny żałosny wynik - 4,79. Nie byłem w stanie dalej.
Do 800 m niby przystępowałem jeszcze na świeżości, ale po udanych startach w Czechach, do soboty nie zdążyłem jej tak na prawdę złapać. Kolejny wynik poniżej wszelkiej krytyki - straciłem całkowicie wiarę w siebie - 2:16,74. Tu co prawda udało się wyprzedzić jednego z zawodników (na 60 i w dal byłem ostatni).
Kula - jak to kula, tyle ile się mniej więcej spodziewałem - 8,34 i znów przedostatni rezultat.
400 m - to chyba jeden z najbardziej wstydliwych wyników. Głupio mi bardzo, ale wynik poszedł w świat - 60,70.
Wzwyż - totalna porażka!!!!!!!!!! Zaliczyłem ledwo 143 cm, przy 146 czymś strącałem poprzeczkę, bo wysokość miałem, tylko jak się nie skakało w ogóle przed zawodami to tak jest...
No i 3000 - jedyna konkurencja jaką wygrałem w sobotę. Biorąc pod uwagę to, że w tym się specjalizuje i to moja zdecydowanie konkurencja koronna, to wynik poniżej wszelkiej krytyki - 9:53,45.
Niedzielny poranek był bardzo ciężki - dwójki bolały na tyle że miałem problemy z chodzeniem. Na szczęście startowałem w 2 grupie, miałem więc 2 godziny czasu na wyspanie się na zeskoku skoku wzwyż. Drugi dzień zaczynał się od płotków - 60m. Wysokość - 1,07 m. To na prawdę wysoko. Długo rozciągałem dwójkę przed tym biegiem, ale i tak z uwagi na bardzo duży ból zdecydowałem się atakować tylko jedną nogą (prawą). Skutkowało to tym, że zamiast rytmu 4 krokowego, musiałem pobiec 5 - krokowym, co bardzo pogorszyło mój rezultat, ale i nie niosło za sobą takiego ryzyka kontuzji.
Druga niedzielna konkurencja to skok o tyczce. Zakładałem z góry, że nie zaliczę żadnej wysokości. Jednak Juha (zawodnik u którego mieszkałem) nauczył mnie w 5 minut podstawowych zasad skoku i zaczęło mi to nawet wychodzić. Co więcej - zacząłem z tego czerpać dużą radochę! Niestety, dotrwałem tylko do wysokości 2,15 m, którą finalnie 3 razy strąciłem, choć bardzo niefortunnie. 2 metry udało się przekroczyć - mój wynik w tyczce to 205 cm.

1500 - kolejna konkurencja, o której mógłbym zapomnieć. Ślimeczego wyniki 4:38,73 na pewno nie tłumaczył ciągły ból nogi :(
Rzut ciężarkiem (16 kg!) też próbowałem po raz pierwszy podczas tych zawodów. Udało się wyprzedzić w tej konkurencji dwóch zawodników, rzucając 6,28 m.
200 m pobiegłem bardzo asekuracyjnie z uwagi na mięsień dwugłowy, trzymający się chyba miejsca przyczepu na ostatnich aktonach.
Trójskok - bez rewelacji, ale i bez tragedii. Spodziewałem się mniej więcej takiego wyniku - 10,58.
Przed ostatnią konkurencją miałem ogromną stratę do Niemca, Floriana Grassla. Po pierwszym dniu, udało mi się go wyprzedzić o kilkanaście punktów. Jednak po 6 z 7 konkurencji dnia drugiego zbudował na tyle dużą przewage, że wyprzedzenie go graniczyło z cudem.
Na 5000 m postawiłem sobie cel bardzo łatwy - pobić rekord świata na tym dystansie w czternastoboju, ustanowiony przed dwoma laty przez świetnie biegającego Holendra - Engelsa Marnixa (16:57,05).

Pierwsze 2 km w założeniu - 3:23 i 3:22. I na tym koniec :( kolejne w 3:28, 3:33. I nie zmienił za wiele ostatnie przebiegnięty w 3:19. Efekt - kolejny żałosny rezultat 17:09,61.
Podsumowując - 2 z 14 konkurencji wygrałem, ustanowiłem rekord Polski - 5881 punktów, cieszyłem się bardzo że ukończyłem wszystkie konkurencje, ale i byłem mocno zawiedziony prawie wszystkimi wynikami.
Poznałem prawie wszystkich zawodników i muszę przyznać że ultrawielobojowe towarzystwo przypomina mi trochę to orientalistyczne - wszyscy się znają, panuje bardzo rodzinna atmosfera na zawodach. Wszyscy zawodnicy okazali się przesympatycznymi i często zwariowanymi ludźmi. Polubiłem ich bardzo i na pewno nie był to mój ostatni start w ultrawieloboju! Ale następnym razem mam zamiar się przygotować, chociaż troszkę! Na koniec pobiegliśmy sztafetę na bosaka mix 4x100 metrów. W składzie Polsko - Niemiecko - Holendersko - Austriackim zajęliśmy zaszczytne 3 miejsce :D
Filmik z dekoracji autorstwa Juhy i bezcenne usłyszeć "Polish record - 5881 - Poland, Karol Galicz" :D

Następnego dnia to, co lubię kocham najbardziej - mapka!!!!! Matleena, bardzo sympatyczna i urocza dziewczyna którą poznałem w Finlandii, jedna z dwóch zawodniczek startujących na mistrzostwach, znalazła mi trening na mapie w Helsinkach, dzień po Mistrzostwach, czyli w poniedziałek. Bardzo obolały, ruszyłem po południu w stronę parku Paloheina na północnych obrzeżach stolicy Finlandii.

Teren łatwiutki, potruchtałem bez błędów właściwie. Jedynie warunki były dość trudne - bardzo duże ilości śniegu wciąż pozostawały po zimie w lesie, bo uniemożliwiało bieg. Dodatkową atrakcją jest bieganie w takim terenie w warunkach w startówkach Asicsa :) Trening kosztował bardzo drogo, bo aż 6 euro, ale był chociaż zorganizowany - miałem okazje pierwszy raz w życiu biegać na dziwnym systemie potwierdzania punktów zwanym EMIT. Jakoś chyba jednak wolę SI... Udało się zająć 3 miejsce bez żadnej napinki w spacerowym tempie - tutaj WYNIKI TRENINGU. Co ciekawe - w treningu wzięło udział 500 osób!!!!!!!!!! Dostępne są nawet Międzyczasy, choć niezbyt czytelne.
Jeśli chodzi o same Helsinki - to byłem w miejscu, w którym najbardziej zależało mi być, czyli na stadionie Olimpijskim. To tu przed 60 lat legendarny Emil Zatopek święcił triumfy na trzech dystansach - 5000, 10000 i w maratonie.

Stadion zrobił na mnie ogromne wrażenie, czuć był powiew historii. Z drugiej strony, jak na swój wiek stadion jest wyjątkowy zadbany! Bardzo chciałbym tam kiedyś wystartować!
nawet Paavo pozwolił się sfotografować ze sobą

Juha - zawodnik u którego mieszkałem przez te kilka dni. Bardzo gościnny i sympatyczny facet!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz