Moje starty

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Mocne trenowanie

Po 2 dniach (czw-pt) luzu po obozie nadszedł czas na mocnych treningów ciąg dalszy. Na pierwszy ogień - NIWKA i long, czyli 14,4 km w 15-stopniowym mrozie i przepięknej słonecznej pogodzie. Po 2 dniach luzu biegało się rewelacyjnie i mimo błędów byłem bardzo zadowolony z biegu. Czas 83 minuty na tej długości trasy w tym terenie może nie zachwyca, ale eliminując błędy, których niestety było kilka oraz zwiększając tempo na początkowych punktach (ciągnąłem za sobą Krzyśka, nie biegnąc przy tym optymalnym tempem) myślę że 75 minut było do zrobienia. Niemniej jednak, biegało mi się tak przyjemnie, że mogę się cieszyć że biegałem tą trasę aż tak długo :)
Wielkie podziękowania dla trenera Kmiecińskiego za kolejny świetnie i profesjonalnie przygotowany trening techniczny! Jestem (i nie tylko ja) pod dużym wrażeniem jego ogromnego zaangażowania w pracę w klubie i po pewnym czasie bycia w PUKSie widzę że trafiłem najlepiej jak mogłem! Oby tak dalej!!!!!!!!!
Jednak drugi sobotni trening nie był już takim 'spacerkiem' co poranna mapka. Co więcej, miał być to trening kadrowy, okazał się pół-kadrowy (niestety połowa osób się wyłamała lub nie wiedziała, choć nie wiem jak można było o tym nie wiedzieć). Tym niemniej, 6 dzielnych orientalistów mimo trudów pierwszego treningu stawiła się na drugi, tym razem już w Warszawie. Trening zdecydowanie bardziej kondycyjny niż techniczny, bardzo eksploatujący organizm, po którym słanialiśmy się na nogach. Wraz ze Szmulem udało się go wygrać, zaliczając 18... powiedzmy że PK, tuż za nami Kwiatek i Wojtek - 17, a dalej pierwszoligowcy z G. K. - Sebastian zwany Puszkiem i Patryk zwany Łosiem z wynikiem 15. Ogólnie każdego z nas ten trening wiele kosztował :D ale jego efekty były już następnego dnia (przynajmniej u mnie :D)
W niedzielę bowiem wybrałem się do Krzyśka na trening. Była to trochę wycieczka w przeszłość - zrobiliśmy piękną rundkę 21 km, zahaczając o Sikory, czyli wioskę gdzie często w latach 90. spędzałem część wakacji u cioci na działce. Miło było bardzo tam pobiegać, ogólnie mam stamtąd bardzo miłe wspomnienia. Sam trening biegało się świetnie, choć po drugi sobotnim treningu nie byłem w stanie nic w siebie wmusić oprócz herbaty. Jednym słowem - była moc! Przy okazji Krisu wyrównał życiówkę w półmaratonie - gratulacje! :)

Dziś kolejny dzień treningów, mimo dużych mrozów, oba w przyzwoitym tempie i o dość dużej intensywności. W sumie jestem nimi trochę zmęczony, 24 km to dość dużo jak na mnie, patrząc na mojej ostatnie kilometraże.
Dzień zakończyłem szaleństwem po dyskontach - najpierw Biedra - i dejavu (chyba tak to się pisze) z Jeleniej Góry - parówki, krakersy i Grześki, a potem Lidl i kolka oraz browar - oczywiście Kasztelan Niepasteryzowany. Co prawda nie wypity jeszcze, ale już kupiony na zaliczkę przyszłych niepowodzeń.
Fajnie trochę w domu pomieszkać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz