Moje starty

poniedziałek, 14 listopada 2011

Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację - GEZnO 2011

GEZnO - coś dla orientalistów oraz dla napieraczy. W tym roku udało mi się wystartować dzięki czemu przeżyłem fajną przygodę. Startowałem wraz z moim partnerem Krzyśkiem w kategorii MM, najdłuższej i najtrudniejszej. Zajechaliśmy w piątek wieczorem, trasa minęła bardzo szybko i przyjemnie. Po zjedzeniu upragnionej przez całą podróż pizzy, zameldowaliśmy się w biurze zawodów o godzinie 21.
W sobotę wstaliśmy o 6 rano, by o 8 ruszyć na trasę. W założeniach, trasa miała wynieść 31,2 km. Ile wyszło - wkrótce przekonaliśmy się na własnej skórze, a właściwie nogach. Z uwagi na scorelauf, musieliśmy wcześniej zastanowić się jak zaplanować trasę. Myślę że nie wyszło najkrócej z możliwych, ale wybór był w miarę rozsądny. Zaczęłiśmy od 33, dość daleko położonego punktu, ale obraliśmy ten punkt z kilku powodów:

- na początek mieliśmy bieg po względnie płaskim terenie (nie dostaliśmy od razu w łeb wspinając się w górę)
- punkt technicznie był bardzo łatwy, co pozwoliło wczytać się w mapę i jej specyfikę
- chcieliśmy zaliczyć najdalsze punkty na początku (stąd kolejno zaliczaliśmy 33-34-35), których niezaliczenie skutkowało również największymi karami (90' i 120')
- chciałem bardzo biec sam, żeby nie sugerować się innymi i udało się to nam, ponieważ wszyscy polecieli na początku albo na 32 albo na 43
ze Słowackim Łącznikiem i
Wściekłym Bluźniercą
na starcie :)
Po gładkim i bezproblemowym zaliczeniu 33, długo myślałem nad wariantem na 34, ale w końcu wybraliśmy względnie optymalny, choć nie najłatwiejszy technicznie. Na szczęście, w przeciwieństwie do Słowackiego Łącznika i Wściekłego Bluźniercy reprezentujących KS OK! Sport, którzy polegli na tym punkcie, zauważyliśmy pas graniczny, wzdłuż którego kontynuowaliśmy nawigację. Przy samym punkcie chwilka zawahania, ale nie był on zbyt trudny, dzięki duuużej polanie i lokalizacji na samym szczycie. Na 35 czysto i tak jak chcieliśmy. Tutaj też były robione fotki, niestety na razie nie znalazłem ich w necie. W Kacwinie zrobiliśmy minimalny błąd, za późno skręcając w lewo, który jednak kosztował nas nie więcej niż 2 minut co przy takim dystansie jest niczym, choć trzeba się takich rzeczy wystrzegać. 39 i 32 bez problemów, choć Krzysiek zaczął przeżywać trochę kryzys przez co tempo nieco spadło. 40 również czysto, ale wariant potokiem w górę w kierunku 37 był może i najkrótszy, ale niekoniecznie optymalny z uwagi na duże zasyfienie terenu i duże nachylenie. 37 to pierwszy punkt z którym mieliśmy problem, Po odbicie z niebieskiego szlaku, zaczęliśmy czesać las. Niestety, nie widziałem polanek zaznaczonych na mapie na ścieżce prowadzącej obok punktu 37. Wiele osób czesało tam, my na szczęście razem z Panem Jurkiem Parzewskim, który czesał razem z nami, znaleźliśmy ten punkt stosunkowo szybko. Niemniej jednak - to był pierwszy punkt z którym miałem problem.
Na 49 pobiegliśmy niebieskim szlakiem, odbijając się trochę za daleko ze ścieżki. Potem w 49 na 50 podbiliśmy na stromą ściankę (ok 130 m w górę), by znaleźć się na żółtym szlaku. 50 bezproblemowo, choć perforator na samym punkcie był ułamany. 47 to prawdziwa masakra. Za wcześnie zaczesaliśmy na nim, i w końcu po ponad pół godziny czesania wbiliśmy się na samą górę i stamtąd na kompas trafiliśmy. Błąd na 47 = 35 minut. Masakra. Bardzo mnie wyczerpało, zarówno fizycznie jak i psychicznie szukanie tego punktu. Na 51 udaliśmy się bardzo powoli, ale czysto. Potem mieliśmy dylemat, ale za następny punkt wybraliśmy 46, na który trafiliśmy bardzo płynnie. Tutaj niestety wydarzyła się rzecz bardzo nieporządana, która skreśliła nas z niedzielnej rywalizacji.
truchcik - już po urazie
Za punktem 46, w kierunku 45, przebiegając przez jar z potokiem, bardzo mocno skręciłem kostkę, na szczęście prawą, czyli tą beż żelastwa. Ból był bardzo duży, kostka natychmiast opuchnęła. Na mapie widać to miejsce jako ciemną plamkę na przebiegu z 46 na 45. Od razu wsadziłem ją do potoku, co troszkę uśmierzyło ból. Założyłem skarpetkę, buta i stwierdziłem że trzeba kontynuować - głupio byłoby zejść, tym bardziej że biegliśmy dwójkami. Na 45 prawie cały czas szliśmy, myśleliśmy nawet żeby tylko ten zaliczyć i zejść do bazy. Znaleźliśmy go gładko, udając się na 44. Ból kostki troszkę odpuścił, co pozwoliło lekko podbiegać z górki. Byłem jednak totalnie wyczerpany i nie zauważyłem, że 44 szukamy górkę wcześniej. Skapnąłem się po 15' - błąd zdecydowanie z mojej winy, ale dużą rolę grało tutaj wycieńczenie (byliśmy już w końcu po ponad 40 km biegu po górach). Zaczęła się walka o zmieszczenie w limicie, na szczęście 42 i 43 były prościutkie, a dzięki ustąpieniu wielkiego bólu w kostce, udało się zjawić na mecie na 19 minut przed limitem. Zajęliśmy 16 miejsce na 36 zespołów startujących, tracąc do zwycięzców pierwszego etapu - Michała Jędroszkowiaka i Macieja Więcka 2 godziny i 33 minuty (przepaść!). Byłem bardzo szczęśliwy że mimo tej kostki udało się zaliczyć wszystkie punkty w limicie.

Niestety, uraz okazał się na tyle poważny, że rano w niedzielę nie byłem w stanie stanąć na prawej nodze. Decyzja mogła być tylko jedna - o tyle bolesna że rezygnując ze startu pozbawiałem również Krzyśka szansy na start i ukończenie. Wycofaliśmy się. Szkoda wielka, ale zdrowie ważniejsze. Dziś na szczęście z kostką jest już dużo lepiej, opuchlizna schodzi i mogę w miarę normalnie chodzić. Myślę pod koniec tego tygodnia wyjść już na jakiś trening biegowy, ale po równej nawierzchni. Bieganie z mapą w tym tygodniu odpada.
Dziękuję bardzo Krzyśkowi, za pokonanie razem morderczych 47 kilometrów i wyrozumiałość za wycofanie się z 2 etapu, Grześkowi za zaufanie i użyczenie świetnego auta dzięki czemu nasz udział w Geznie był możliwy a podróż bardzo przyjemna oraz mojej Mamie za to że współsponsorowała mi wyjazd, bez czego również wyprawa ta byłaby nierealna.


Z Nissankiem Grześka - najfajniejszym autem jakie prowadziłem w życiu.
Ciekawe czy niedługo to zdjęcie będzie dowodem, że benzyna kiedyś była taka tania,
gdy osiągnie te 10 zł/litr za jakieś pół roku :)

Teraz już koniec szaleństw i czas zabrać się za poważny trening, by przyszły sezon stał pod znakiem samych sukcesów :)

1 komentarz:

  1. Znajomi polecali mi Armageddon Challenge, żeby sprawdzić, czy moja psychika nadąża za moją sprawnością fizyczną, polecam!

    OdpowiedzUsuń