Moje starty

niedziela, 10 kwietnia 2011

Im wyżej się wznosisz, tym niżej upadasz

Dziś, w rocznicę katastrofy Smoleńskiej przeżyłem osobistą tragedię. Tak, nie jest to za mocno słowo dla osoby która poza bieganiem świata nie widzi. 4 raz złamałem kość śródstopia (tak zakładam, choć jeszcze nie zrobiłem prześwietlenia, to wiem jak to wygląda, a niestety ból czuję identyczny jak 3 poprzednie razy). Stało się to dziś na zawodach - Pucharze Koziołka, na Parchatce. W tym rewelacyjnym i bardzo ciekawym terenie do biegu na orientację, na przebiegu z 4 na 5 punkt kontrolny, zachciało mi się ściąć ścieżkę i przebiec przez jar. Mam wątpliwości czy w ogóle wariant ten się opłacał, choć to nie jest istotne w tej chwili. Ale właśnie tam, zbiegając, jak to napisałem na fejsbuku - na pełnej k.... ze stromej góry, straciłem równowagę i bym się przewrócił, gdyby nie skontrowanie lewą nogą. Nie zaliczyłem gleby, ale lewa stopa nie wytrzymała tego obiążenia. Na 5 jeszcze ledwo podszedłem, po czym zrezygnowałem. Na metę szedłem ze łzami w oczach. Na szczęście cała moja ekipa nie pozwoliła mi się załamać, za co bardzo im dziękuję! Niestety wsparcie przyjaciół i najbliższych to za mało żeby za tydzień móc biegać, jednak jest to niezbędne żeby zdołać się podnieść jeszcze raz po czymś takim co mnie spotkało.
Tracę jednak powoli siły i wiarę że mogę zdziałać coś w sporcie wyczynowym. Nie wiem jak sobie z tym poradzić, bo jak napisałem wcześniej - poza bieganiem ciężko mi znaleźć motywację do robienia czegokolwiek innego. Chcę bardzo biegać na najwyższym poziomie, ale tracę już na to nadzieję.
Te fatalne dzisiejsze zdarzenie boli tym bardziej, ponieważ na prawdę zauważyłem ogromny postęp techniczny. Im wyżej się jest, tym bardziej boli upadek.
Chciałbym wrócić do biegu na orientację jak najszybciej, ale wiem że czeka mnie długa przerwa ;( Nie chciałbym też się stoczyć, ale wrócić z nową siłą i motywacją. Choć obawiam się że już na zawsze pozostanę na poziomie amatorskim. Swoją drogą, to niesamowite że wciąż jeszcze myślę o wyczynowym sporcie. Jednak dzięki temu sportowi, ludziom jakich poznałem, wciąż będzie to dla mnie ogromną radością, nawet jeśli tylko na poziomie amatorskim.
Jeśli chodzi o zawody - to skok techniczny jaki wykonałem przez miniony rok jest niewyobrażalnie ogromny. Z biegacza który rozpoznawał jedynie ścieżki na mapie, stałem się na prawdę zaawansowanym orientalistą (oczywiście jest jeszcze mnóstwo do nauki). Pierwsze dwa biegi były praktycznie bezbłędne, a straty jakie miałem do najlepszych wynikały z niskiej formy fizycznej. Przez ten rok ewoluowało u mnie pojęcia błędu - jeszcze niedawno za błąd uważałem znalezienie się poza mapą albo zabłądzenie. Teraz jak nie wbiegnę prosto na punkt tak jak chciałem to już czuję że zrobiłem błąd.
Na pierwszym etapie byłem czwarty, tracąc do Kamila Włodarczyka 'tylko' 3'07", na sprincie piąty - tym razem Kamil dołożył mi 1'42".
No i nadeszła czarna niedziela. Jak w piosence Mieczysława Fogga - Ta ostatnia niedziela (oby nie). Już na przebiegu z 2 na 3 widziałem Piotra Kruk, na PK 4 go dogoniłem. Z 4 na 5 mocno pocisnął jarem, a ja chcąc nie biec za nim, postanowiłem ściąć 2 jary i tam właśnie to się stało. Do 5 jeszcze doszedłem, potem schodząc jarem do drogi, usiadłem i zacząłem płakać. Jeszcze nigdy nie miałem takich czarnych myśli jak wtedy. Na prawdę, gdyby nie wsparcie przyjaciół, byłoby marnie.
Poniżej przebiegi:
E1 - super bieg!

E2 - sprint technicznie bez zarzutu, ale biegowo nie wyrabiałem

No i klasyk - super teren, ale bieg opłakany w skutkach ;( Zaznaczone miejsce wypadku

Ogólnie wszyscy się spisali bardzo dobrze, oprócz mnie! To byłby na prawdę rewelacyjny weekend! Miejsca na podium Asi, Dagmary, Adama. Szkoda że ja nie dołączyłem do nich, bo była na to realne szansa. Do tego pierwszy ogromny sukces trenerski! Wczoraj, mój zawodnik - Michał Lisiewicz, zajął siódme miejsce w Mistrzostwach Polski w maratonie, i czasem 2:34:29 pobił swoją życiówkę o ponad 5 minut!!! Bardzo stresowałem się przed jego startem, ponieważ robił wszystkie treningi jakie mu rozpisywałem i gdyby coś nie wyszło, to całkowicie straciłbym wiarę w swoje trenerskie umiejętności. Na szczęście pobiegł świetnie, w czasie takim jaki przypuszczałem że jest w stanie zrobić! Wielkie gratulacje Michał! Na jesieni próbujemy ugryźć pewną magiczną granicę ;)
Co ze mną będzie - zobaczymy. Mimo tylu upadków, dalej tli się płomyk nadziei w moim sercu, choć obecnie jest niczym zapałka podczas zamieci śnieżnej.

4 komentarze:

  1. Szczerzę współczuję...
    Nawet przez okres rehabilitacji można uczestniczyć w wyczynowej rywalizacji. Przecież to że Ty nie biegasz, nie znaczy że Twoi podopieczni nie biegają. A podobno sukces podopiecznych cieszy trzy razy bardziej niż swój (słyszałem wiele takich opinii) więc najważniejszego nie straciłeś.
    Czas leczy rany, a ja trzymam kciuki żeby zrobił to jak najszybciej! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sport amatorski też może cieszyć, tylko niestety trzeba zrezygnować z kilku celów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szybkiego powrotu do pełnej sprawności!

    OdpowiedzUsuń
  4. heh no nie wiem czy trzy razy bardziej, ale nie ukrywam - wczoraj jak Michał nabiegał 2:34 w maratonie, byłem z niego dumny!
    Ale ja mam jeszcze coś do udowodnienia sobie i nie tylko, w karierze zawodniczej!!!
    Dzięki wszystkim za słowa otuchy :)

    OdpowiedzUsuń