Moje starty

czwartek, 4 kwietnia 2013

Snow Calamity

Tak właśnie nazywała się mapka z trzeciego etapu podczas międzynarodowych zawodów HANA Orienteering Festival, które odbywały się na pograniczu Polski i Czeskiej Republiki i w których miałem wielką przyjemność startować. Dla niewtajemniczonych w język angielski (sam również nie znałem tego słowa) mapka z 3 etapu nosiła nazwę "Śnieżny kataklizm".
Zaczęło się całkiem niewinnie - po przyjeździe do Zlatej Hory w mocnej ekipie klubowo - kadrowej i podróży z przygodami (moja rada na jazdę w śniegu - nie trzymajcie się na siłę kreski przebiegu i nie korzystajcie z map sprzed 15 lat :)) od razu trening. Nie podobało mi się bardzo - śnieg, mapa dziwna, dla mnie słaba i źle zgeneralizowana. Ale nie o to - bo po treningu dużo ważniejsze przeżycie: poczuć smak smażonego syra z tatarską omacką i hranolkami, popijając przy tym Kofolę - bezcenne <3 div="">
Pierwszy dzień to klasyk po polskiej stronie granicy, w Głuchołazach. 


Na 7 punkcie dogoniłem Pana Prezesa z Łodzi, a dogonienie zawodnika w interwale zawsze dodaje skrzydeł. Mimo to, biegnąc razem miałem problemy ze skupieniem się, i dzięki Preziowi nie popłynąłem gdzieś w buraki. Na szczęście na 14 punkcie się rozstaliśmy, bo tym razem to Łukasz wybrał się w miejsce rozrostu barszczowych warzyw. Na 15 spadłem z jakiejś skarpy i myślałem że naderwałem tricepsy (!!!), ale jakoś dało radę dalej. 19 zarąbana na wejściu i znów przemierzaliśmy z Łukaszem razem przygraniczny las, kierując się w stronę 20 po warstwicy przebijając się przez zielony syf (dobrze że biegłem w okularach). cały przebieg bardzo dobry, ale na wejściu na punkt największy błąd tego biegu, kosztujący nas 3 minuty i dodatkowe 30 m przewyższenia. Na 22 jeszcze przebiegliśmy, na 24 w jakimś dziwnym parku zaliczyłem jeszcze konkretną glebę przy mostku, by w końcu móc cieszyć się z ukończenia pierwszych w tym roku większych zawodów w BnO, podbijając jednocześnie finisz z naszą podwójną Mistrzynią Europy (pozdro Endżi!).
Finalnie - 8 miejsce, 2gi z Polaków, za Papusiem, który tego dnia zdeklasował nas wszystkich, dokładając drugiemu zawodnikowi na etapie 9 minut! Mój niezły bieg, ale 2 miejsce było w zasięgu przy bardzo dobrym biegu. Ale jak wiemy - idealnie pobiec jest niezmiernie ciężko.
Wieczorem jeszcze nocny sprincik i chyba mój najlepszy w życiu bieg nocny - wszystko dzięki wodopojowi z Kofolą na 10 punkcie zapewnionym przez moich wiernych kibiców, którzy mimo mrozu i śniegu licznie pojawili się na arenie zmagań tego biegu i oprócz Kofoli, starali się mnie również potraktować śnieżkami niczym Polscy kibice Svena Hannavalda podczas Pucharu Świata w 2002 roku w Harrahowie.




 Pogoniony do dalszego biegu i zregenerowany kilkoma solidnymi łyczkami Kofolki ruszyłem na ostatnie 5 punktów. Wieść niosła, że od Papusia dostałem tylko 20 sekund (picie Kofolki zajęło mi 20 sekund - przypadek? :D), jednak nie ma na to niestety dowódów w necie w wynikach :P

Niedziela Wielkanocna obudziła nas miłą niespodzianką. Leżąc sobie na podłodze (jak to zwykle bywa na zawodach) tuż po przebudzeniu, wszyscy zaczęli się zachwycać co się dzieje za oknem - "ale śnieeeeeeeeg". Prima Aprillis dzień później było, więc pomyślałem że się coś im porąbało i leżałem dalej. W końcu gdy zebrałem się do wstania - ujrzałem widok jak na wiosnę niecodzienny: zasypało nas śniegiem i padało cały czas. Przepiekny widok, ale jak tu biegać na orientację w takich warunkach i w ogóle jak żyć Panie Premierze?????????? Na to pierwsze pytanie odpowiedzieliśmy sobie 2 godziny później, gdy nikt już nie narzekał i każdy zachwycony był warunkami w jakich przyszło nam startować w 2 etapie, czyli midlu. Na to drugie dalej nie znam odpowiedzi - może ktoś mnie oświeci? Middle (do którego 30 kilometrowy dojazd w warunkach śnieżycy kosztował nas ponad godzinkę) był w przeważającej ocenie zawodników łatwy. 


Zrobiłem mniej błędów niż dzień wcześniej na longu, a mimo to byłem 18. Po drodze Parfi minął mnie jak furmankę, bo starotwał 2 minuty za mną. Błędów było kilka, ale żaden nie był nawet na minutkę. Ten etap, w elicie znów wygrał Papuś, ale już z bardzo nieznaczną przewagą nad Jackiem Morawskim. Ja ze swojego biegu, mimo odległego miejsca, byłem umiarkowanie zadowolony


Ze zwycięzcą, po 2 etapie

Niedzielne popołudnie było umilone nam rywalizacją sztafet 2 osobowych (wg biuletynu "amerykańskich"), w których z uwagi na ciężkie śniegowe warunki wzięli udział tylko najwytrwalsi i najbardziej nierozsądnie myślący orientaliści. Oczywiście w gronie tym nie mogło mnie zabraknąć! Wystartowało w sumie 15 sztafet, w zdecydowanej większości sztafety męsko - męskie. Ja natomiast startowałem z Basią Żebrowską, z którą wspólnie zawdzięczamy nasze zdrowie świetnemu lekarzowi, którego po raz kolejny spropsuje i zawsze będę propsował :) A teraz najlepsze - dzięki dwóm świetnym biegom Basi i dwóm przyzwoitym moim zajęliśmy w tym męskim szowinistycznym towarzystwie 2 miejsce! 



Dopiero na końcówce, na ostatniej zmianie którą biegałem udalo nam się dogonić i wyprzedzić reprezentantów Irlandii, Izraela i Czech (wszystkie zespoły męskie). To 2 miejsce na sztafecie sprawiło mi chyba najwięcej radoście jeśli chodzi o wyniki na tym wyjeździe! Dodajmy - biegaliśmy te sztafety (każda zmiana po ok. 1,4 km) w ekstremalnie ciężkich warunkach w śniego po szyję... no dobra, może przesadzam :D ale ciężko było masakrycznie i byłem bardzo wyczerpany po tych sztafetach. Dzięki Basiu za super bieg!!! Propsy dla nas, szkoda tylko że wymarzone "Studenckie" w nagrodę musieliśmy sobie kupić sami :P
W poniedziałek na 3 etap czułem się bardzo zmęczony, ale zadowolony z tak ciężkich warunków. Zmiana decyzji dotycząca zarówno nazwy mapy (jak w tytule posta), formy rozgrywania zawodów (masówka bez rozbić) oraz długości trasy (z 10 do 5,5 km) i przewyższeń skłaniały do mniemania, że może być naprawdę ciężko. I było! 

Masówka na 3 etapie - ile tu radochy na każdej gębie! :)

Swoją drogą - wyglądało to ciekawie - sznureczek 30 chłopa biegnący gęsiego po lesie w śniegu po kolana. Już na 1 punkt byłem zarżnięty, a potem było tylko gorzej. 


Fizycznie umierałem, było bardzo bardzo bardzo, bardzo ciężko i potwornie zmęczyłem się tym biegiem, przybiegając daleko, ale na szczęście z nie tak dużą stratą. Leżałem w zaspie za metą i nie mogłem oddechu złapać. Ku zaskoczeniu - w generalce awansowałem aż na 6 miejsce! Powodem tego był fakt, że niektórym odechciało się czytać kodów punktów w opisach i najzwyczjaniej podbijali to co im się nawinęło po drodze. Nie mój problem - ja starałem się kontrolować kody, choć i mi zdarzyło się raz podbić dodatkowo inny punkt.
Zawody całe były bardzo fajne, niepowtarzalne, ekstremalne i jedyne w swoim rodzaju. Duże gratki dla współtowarzyszek podróży - Zuzi i Angeliki za zwycięstwa w swoich kategoriach, dzięki dla Basi za super biegi na sztafetach i dla pozostałych towarzyszy podróży - Wojtka i Kwiatka za fajnie spędzony czas. Było miło, ale teraz pora na kierunek wschodni jeśli chodzi o zawody BnO :)

Należałby się jeszcze jeden zaległy newsik - 24 marca 2013 podczas Półmaratonu Warszawskiego, w mocno minusowej temperaturze pobiłem życiówkę o minutę, i mimo czasu który czterech liter nie urywa (1:20:07), jestem zadowolony z tego rezultatu, zważając na ostatnie perypetie zdrowotne





1 komentarz:

  1. szeryfu do chuja pana nawet przygody niemozna uskutecznic taka pogoda jak to tak moze byc kurwa jego mac

    OdpowiedzUsuń