Moje starty

wtorek, 31 lipca 2012

Święto sportu - Londyn 2012

Jak tylko wróciłem z Limanowej, cały kolejny dzień spędziłem jak prawdziwy sportowiec, czyli przed telewizorem. Chłonąłem igrzyska jak gąbka, oglądałem wszystko i już żałowałem że minęły mnie pierwsze 2 dni rywalizacji. Na każdych igrzyskach uświadamiam sobie, jak ważną rzeczą w moim życiu i nie tylko moim jest sport. I z jednej strony żal że takie święto obchodzimy tylko raz na 2 lata, a w letnim wydaniu raz na 4 lata. Ale może właśnie dzięki temu to tak wyczekiwana i tak prestiżowa impreza o której marzy każdy sportowiec.
Z czasem też zauważam, że coraz większą przyjemność sprawia oglądanie rywalizacji sportowej nie jako kibic Polski, lecz jako zwolennik idei Olimpijskich. Choć oczywiście starty z udziałem Polaków śledzę z największymi emocjami. W Olimpiźmie pociąga prawdziwość tego wszystkiego, ludzkie uczucia, równość i braterstwo uczestników, choć oczywiście są niestety od tego odchylenia. Sam wczorajszy dzień niósł wiele pozytywnych emocji - choć wyniki Polaków nie dawały powodów do radości. Słabe wyniki w wioślarstwie na początku dnia, przegrana młodej Urszuli z wielką Sereną, chłopak w judo już w pierwszej rundzie odpadł, podobnie jak w szermierce dziewczyna. Łucznictwo również w plecy. Jedynie kajakarze górscy zrobili satysfakcjonujące wyniki, a dobrym zakończeniem dnia była wygrana siatkarzy plażowych i zwycięstwo sióstr Radwańskich w deblu.
Czy jednak nie jest pięknym oglądanie Marokanki na torze kajakarstwa górskiego omijającej 3 bramki i zdobywającej 156 sekund karnych oraz jej radość z tego, że tam jest! Czy nie fajnie patrzeć na młodziutką Radwańską próbującą wyrwać kilka gemów wielkiej, silnej i utytułowanej zawodniczce. Czy łzy Koreanki w półfinale szermierki nie są bardziej poruszające niż najlepsze produkcje Hollywood?
Igrzyska to najważniejsze święto dla mnie, od zawsze tak było. Cieszę się nimi niezmiernie i wiem że kiedyś tam będziemy... Bo bieg na orientację na to zasługuje, o czym pisałem również na portalu w moim artykule:
BnO i Igrzyska Olimpijskie

A ja początek Igrzysk oglądałem na południu Polski podczas X edycji Limanowa CUP. Bardzo mi się podobają te zawody i organizacja Witka Sochackiego, to tam 2 lata temu zacząłem zauważać warstwice na mapie i skapnąłem się że coś one jednak na mapie oznaczają i czasem warto na nie patrzeć.
Poniżej mapki z 3 etapów:


Pierwszy etap to fajne skakanie po jarkach. Zrobiłem kilka błędów i zająłem 5 miejsce. Całkiem niezły bieg, ale na tych góreczkach umierałem. Dawno nie czułem się tak zmęczony po zawodach jak po tym pierwszym etapie, ciężko mi było złapać oddech na mecie.
Drugi dzień to bardzo dobry bieg z mega przewyższeniami i premią górską. Tutaj też nie ustrzegłem się błędów, choć mimo to zająłem 2 miejsce z 28 sekundową stratą do mocnego Litwina. Wspomnianą premię górską w elicie wygrałem, z czasem 6:18. Nawet "latający Norweg" czyli Thomas Natvig Arstad miał na tym przebiegu (9-10) kilka sekund wolniej. Ogólnie jednak na premii byłem czwarty, a to za sprawą trzech mocarzy z M18 - Piotrka Parfianowicza, Witka Jasińskiego i przede wszystkim zwycięzcy premii, czyli Michała Garbacika z Wawelu Kraków. Co prawda M18 mieli ten przebieg bardziej na początku trasy, ale nie ukrywam że mimo że specjalnie przed nim nie odpoczywałem, dałem z siebie na nim wszystko, pobiegłem go czysto, a i tak Michał dołożył mi na nim 20 sekund, przebiegając 140 metrów przewyższenia poniżej 6 minut!
Handicap zaczynałem z 3 miejsce, ale ciasno było bardzo - na 11 sekund goniłem Piotrka Kruka, a mnie na 8 sekund gonił Podzio. Na jedynce byłem już razem w Piotrem, Podzio nieco z tyłu. Dwójkę poprowadziłem, Piotr za mną, Podzia urwaliśmy. Nic dziwnego - szukaliśmy punktu tam, gdzie nie miał prawa być. I tak Rafał uciekł nam i już się nie widzieliśmy. Całą trasę razem z Piotrkiem cisnąłem, niestety przegrałem życie na 19 punkcie, i nie byłem już w stanie nadrobić ledwo 10 sekundowego błędu, finalnie kończąc na 4 miejscu. Na tym etapie sił już niestety brakowało...

A teraz idę sobie pobiegać :)

1 komentarz: