Moje starty

wtorek, 13 lipca 2010

FUNEX ORIENT - Mława - 50 km

Minioną sobotę spędziłem w Mławie, na rajdzie na orientację FUNEX ORiENT, za namową mojego kolegi - wymiatacza - Piotrka ;) Na start się spóźniliśmy, ale na szczęście udało się przełożyć naszą godzinę startu na 12:00. Ogólnie cała wyprawa była nieźle zakręcona - jechaliśmy samochodem z Darkiem - uczestnikiem zawodów rowerowych. Najpierw wracali się po rower, zanim mnie zabrali z Młocin, a potem ja (spóźniony) zorientowałem się że nie mam butów biegowych. Mama mnie uratowała, szybko mi je dowożąc autobusem 114. Także nieźle się wyrabialiśmy ;)
Zaczęliśmy w samo południe, przy ponad 30 stopniowym upale i palącym słońcu. 10 minut przed startem otrzymaliśmy mapy:
Tu już z całym opisem moich przygód :) Był to scorelauf, punkty można było zaliczać w dowolnej kolejności, ja jednak wybrałem wariant zaliczania po kolei. Zacząłem od PK 1 (podobnie jak mój kolega Kuba). Innymi wariantami spotkaliśmy się w jednym miejscu. I obaj mieliśmy mały problem - niestety mapa była z 1990 roku i wiele dróg i duktów leśnych przybyło. Kuba znalazł pierwszy PK 1 i zawołał mnie. Ja, trochę niezadowolony z tego że nie mogłem sam odszukać, pobiegłem w stronę głosu. Przy punkcie zorientowałem się że nie mam karty startowej... na szczęście leżała w trawie, jakieś 150 od punktu, więc wiele czasu nie straciłem.
Na 2 wybiegłem też inaczej niż chciałem, ale w sumie nie straciłem nic.
Punkty 3, 4, 5 były zlokalizowane pod mostkami - łatwe do znalezienia, ale niestety już trzeba było zamoczyć nogi. Wariant z 3 na 4 był raczej oczywisty, a z 4 na 5 było kilka, ja wybrałem chyba najlepszy - suchy i krótki. Do punktu 6 trzeba było przebyć spory kawałek. Wybrałem najpewniejszy wariant, ale po długiej prostej w polu palonym przez słońce - było tam baaaardzo gorąco.
Z 6 na 7 miałem największy problem z wyborem wariantu (choć nie był to najgorszy przebieg). W końcu, po wielu kombinacjach, przedarłem się przez pola, lasy i żwirownie, i w końcu znalazłem się na upragnionej szosie, z której skrciłem w prawo na '7'.
Z 7 na 8 był najdłuższy ze wszystkich przebieg, ale bardzo łatwy, choć nie obyło się bez małego błędu tuż za przejazdem kolejowym. Ósemka była chyba zaznaczona nie na tej grobli co była w rzeczywistości, ale nie sprawiło mi to wielkiego problemu.
Biegnąc na 9 byłem już bardzo spragniony, wypiłem pół litra Coli i mały Tymbark zakupione w Iłowie, i było to za mało. Już na 8 złapałem parę łyków z jeziorka. 9 nie sprawiła problemów, poza mokrą, ale płytką przeprawą przez rzeczkę.
Jednak biegnąc na 10 zaczęła się prawdziwa golgota. Najpierw nadrobiłem trochę wybiegając na dalszą przecinkę - ale to pikuś. Wybrałem wariant po prostej - przecinką (choć mogłem biec drogą szutrową do mostku). Pokonywałem już raz tą rzeczkę i stwierdziłem że i tym razem bez mostka się obędę. Myliłem się i to bardzo. Skończyła się droga, zaczęły się pokrzywy - cały byłem poparzony bo biegłem bez koszulki. Dalej bagno i chaszcze i mnóstwo strasznie dokuczających owadów. Ową rzeczkę atakowałem 4 razy - bezskutecznie. Po 4 razie gdy wpadłem w bagno po pas, przestraszyłem się, bo miałem duże problemy z wyjściem (musiałem się położyć i mocno ciągnąć za gałąź jednego z krzaków) i uciekałem stamtąd czy prędzej. Byłem cały w błocie z bagna, poparzony i pogryziony przez znienawidzone przeze mnie owady. Cieszyłem się gdy dotarłem do mostka w Dwukołach. Po zaliczeniu wreszcie tej felernej 10 odbiłem na 18, która znajdowała się na cmentarzu żołnierzy niemieckich nieopodal Mławki. Opadałem powoli z sił, był potwornie spragniony, ale biegłem dalej. Po zaliczeniu 18 wyżebrałem od innych zawodników trochę napoju, za co jestem im serdecznie wdzięczny! Do PK 11, ostatniego na mojej trasie, starałem się dotrzeć marszobiegiem, ale po mniej więcej 300 m truchtu tak zaczynało mnie boleć coś w trzewiach, że nie mogłem kontynuować. Pragnienie narastało. Idąc nad jeziorem było mi już wszystko jedno. W końcu piłem z niego trzykrotnie i raz prosiłem panią opalającą się o picie, która chętnie pomogła. 2 razy kąpałem się w jeziorze - byłem mocno przegrzany, ale przede wszystkim spragniony. Nigdy w życiu nie byłem jeszcze tak spragniony!!!!! Na 11 trafiłem baardzo dookoła. Doszedłem resztkami sił (a właściwie na pustym baku) do Mławy wypatrując sklepu niczym oazy, a nie było go długo. Gdy doszedłem wreszcie, dawno mi nie smakował tak Powerade jak wtedy. W sumie na ostatnich 3 km odwiedziłem 3 sklepy. Opiłem się bardzo, a wciąż mi się chciało...
Na terenie pływalni, gdzie była meta pojawiłem się o 19:07, aż 1h i 18' po moim koledze Piotrku, który wygrał całe zawody. W sumie, myślę że przy optymalnych warunkach byłbym w stanie wygrać, ale po PK 10 odechciało mi się wszystkiego.
Mimo niepotrzebnej kąpieli w bagnie, bardzo miło wspominam pobyt w Mławie. Organizatorzy starali się by wszystko było OK (i dzięki im za to) ale startowe było niestety wysokie, co jest minusem tej imprezy. Sam cieszę się że pokonałem cały dystans (efektywnie ok. 55 km), w tym 45 km biegiem - przed maratonem w sam raz. Dostałem ładny puchar za 2 msce i zimniutkie piwo tuż po przybiegnięciu, które smakowało wyjątkowo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz