Moje starty

sobota, 23 czerwca 2012

Estoński obłęd


Kilka słów na gorąco po dzisiejszym biegu, bo później ochłonę i znów zacznę farmazony pisać.
Dziś odbył się finałowy bieg Tallinn O-Week, czyli 100 CP run. Tak tak, 100 punktów było do podbicia.
To co dziś mnie zastało przerosło moje najśmielsze oczekiwania, sam nie wiem jakie uczucia mi towarzyszą po tym biegu.
To był koszmar!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! To było cudowne!!!!!!!!!!!!!!!!! Nigdy, nigdy, nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Dzisiejszy bieg ukończyło 24 z 62 startujących osób (!!!!!), podczas gdy inne biegi podczas imprezy ukończało ponad 90% osób, tutaj ukończyło 39 %. Ile mi rzeczy przez głowę przeszło podczas tego biegu. Trasę 12,5 km pokonałem w 3,5 godziny, ale mimo to byłem niezmiernie szczęśliwy z podbicia tego punktu numer 100.
Wczoraj nie najlepiej się prowadziłem, i wraz z Hindusem i Holenderką troszkę się przyimprezowało. Niby nic takiego, szaleństwa nie było, jak to bywało już nie raz na truskawkowej imprezie albo pod komendą na Bielanach. Niemniej, po 4 godzinach snu nie czułem się najlepiej. Start o 12:42, więc zdążyłem się jeszcze godzinę przespać z centrum zawodów.
Cały bieg towarzyszyła mi ulewa. Ulewa, nie deszczyk, niesłabnące, jednostajne, intensywne oberwanie chmury. Do tego temperatura ok 10 stopni i średnie tempo "biegu" ok. 17'00"/km sprawiły że było mi przenikliwie zimno.
Druga sprawa - komary. Roiło się od nich wszędzie. Niedopuszczalną rzeczą było zatrzymać się w miejscu. Nigdy tylu komarów nie widziałem, nawet w Kampinosie na mokradłach. Miałem niby spray antymoskito, ale po pierwszych kilku punktach deszcz zmył go doszczętnie.
Gdzieś koło 20 punktu rozwaliłem Garmina, choć wcześniej już w tej ulewie odmawiał posłuszeństwa.
Punkty 42-51 poszły całkiem sprawnie.
Na punkcie 67 zaczęło mi już ryć banię, przestałem kontrolować teren. Dotrwałem jednak do punktu 75 jeszcze bez kryzysu psychicznego. Tam się zaczęlo...
Kolejnych 20 punktów, czyli punkty 75-94 organizatorzy uraczyli nas wartwicówką. Zresztą, nawet jakby była cała mapa niewiele by to zmieniło. Tej części mapy nie znałem z wczorajszego biegu, więc nie wiedziałem czego się spodziewać. Jak się okazało - najgorszego (najlepszego???!!!??).
Syf totalny, totalny!!! Tam powinien być zielony niemożliwy do przejścia. Dochodziło do sytuacji w których widziałem punkt, byłem bardzo blisko niego i nie mogłem się do niego dostać. Przemarzłem niemiłosiernie, chyba ostatnio podobnie czułem się na wycieczce biegowej w zimie biegnąc grzbietem w kierunku Odroczenia i tracąc czucie w kończynach.




Nauczony poradami Beara Gryllsa, zdjąłem dederon i ciskałem przez las pół-nago. To lekko pomogło - dalej mi było zimno, ale mogłem to znieść. Nie byłem w stanie zawiązać sznurówek. Kilkakrotnie byłem bliski rezygnacji, bardzo bliski. Szczególnie gdy mnie telepało z zimna podczas przedzierania się na punkt 82..Odległość 100m między punktami 81-82 pokonałem w zawrotnym czasie 16' (to chyba tempo jakieś 160'/km). Ile do siebie gadałem podczas tego biegu, ile kląłem, ile jęczałem - gorzej niż gospodyni hostelu po schlaniu gęby dzień wcześniej. Każdy krok w tym gąszczu sprawiał ból, ale i każdy przybliżał do celu.
Gdy zakończyłem warstwicówkę, na 95 punkcie byłem już pewien że ukończę. Aha, zapomniałem dodać, o ile bagna pomiędzy pierwszymi 75 punktami były bardzo przyjemne i komfortowo się po niech biegało, o tyle te na północy były często po pas, a przekraczałem je kilkakrotnie co mocno przyczyniało się do wychłodzenia.
I w końcu podbiłem upragnioną setkę, czyli punkt o kodzie '200'. Dobieg do mety - jak zawsze się zebrałem. Na mecie wydruk międzyczasów niczym paragon po rodzinnych przedświątecznych zakupach w supermarkecie. Jeszcze tylko upewniłem się czy OK, a jak okazało się że tak, byłem na prawdę z siebie dumny. Jak to cele potrafią się zmieniać w zależności od sytuacji. Przed biegiem chciałem walczyć o pierwsza '6', po biegu byłem dumny z 23 miejsca i tylko 1 godziny 45 minut straty do zwycięzcy Timo Silda (moim zdaniem to kosmita).
Z pełnym przekonaniem twierdzę że był to najtrudniejszy bieg w moim życiu. Nie tylko jeśli chodzi o warunki, ale również i o teren. Obiektywnie porównując, mapa Voose to najtrudniejsza mapa na jakiej biegałem - wliczając mapy z MŚ we Francji czy mapy ze Szwecji, o Jukoli nawet nie wspominając.
To była masakra, czuję się zgwałcony psychicznie po tym biegu, cięzko mi nawet myśleć, ale poczułem chęć podzielenia się swoimi przeżyciami z tego biegu, dlatego piszę. W końcu siedzię tutaj już 3ci dzień samemu...
Wcześniejsze biegi były łatwe - tak mogę w aspekcie tego co się działo dzisiaj ocenić je. To był szok, że może mnie czekać coś takiego. Nigdy nie byłoby dla mnie do pojęcia, że można uprawiać orienteering w takim terenie. 4 etap O-festivalu czy każda mapa w Szwecji jaką biegałem w porównaniu z tym co było dzisiaj, to przyjemne i łatwe biegi. Tak bardzo się cieszę, że dziś się nie poddałem, choć już na tej warstwicówce pogodziłem się z tym że nie ukończę.
Nie wiem co będzie dalej, ale ten bieg dał mi ogromnie dużo do myślenia, jestem po nim obłąkany (w sumie przed nim też nie było ze mną OK).
Jutro w domciu już będę, może coś naskrobię i wrzucę ładne mapki a nie robione telefonem komórkowym.

Aha jeszcze jedno przemyślenie z biegu - orientaliści to totalne świry, czuby, wariaci, psychole. Nie wiem jak bardzo trzeba mieć zrytą banię żeby rwać się na coś takiego co było dzisiaj. Duuuży szacun dla wszystkich co ukończyli dzisiejszy bieg, ale przydałyby się kaftany dla nich na mecie i prosto spod Talina do Choroszczy. 

3 komentarze:

  1. gdy nadejdzie czas zawola nas stary las nad rzeka szumem drzew z daleka ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie można zobaczyć foty tego zarębistego tereniku ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj las nas wzywa.... :D
    Co do fotek, to nie wiem, ja mam jedna ale już z mety. Lał cały czas straszny deszcz i nie wiem czy ktoś robił zdjęcia w tej północnej harcorowej części. Wrzucę jak zdążę przed wyjazdem to co ja mam

    OdpowiedzUsuń