Moje starty

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

World Rogaining Championships 2015 - ciężki finał najsmutniejszych wakacji

Ciężko pisać o wielu rzeczach - więc postaram się niezbyt obszernie.
Miał być wyjazd jakiego jeszcze nie było - i był. Końcówkę sierpnia spędziłem w Laponii - dokładnie 250 km za kołem podbiegunowym w Kiilopaa koło Saariselki.
Celem były już od roku Mistrzostwa Świata w Rogainingu, czyli 24-godzinnym biegu na orientację w formie scorelaufu (dowolna kolejność potwierdzania punktów).


Sama przygoda wyjazdu była przednia - noclegi w wiatach przy ogniu czy zimne noce w namiocie, obiady z wcześniej zebranych w fińskiej tundrze grzybów, renifery dostojnie kroczące wszędzie wokół, mało ludzi, wszędzie czyste i przebieżne lasy, prawie brak widocznej ingerencji człowieka w naturę, sauny nawet na kempingach. I to by było na tyle jeśli chodzi o pozytywne wrażenia.




Bo jeśli chodzi o wynik sportowy, to był żaden i poniżej krytyki. 266 miejsce nie może napawać optymizmem i pozytywnymi wibracjami, a fakt bycia ogranym przez zespoły o których nawet wstyd pisać, zniechęca do dalszego podejmowania beznadziejnej, bezproduktywnej, bezzyskownej i żałosnej walki robienia z siebie idioty i kaleki poprzez bieganie po krzakach. Nie żeby bieganie po krzakach było takie, ale jeśli ktoś nastawia się na jakiś wynik a jest ogrywany przez bandę Łotewsko - Nowozelandzkich dwunastolatków i osiemdziesięcioletnich weteranów to cóż powiedzieć... Sport jest piękny, ale porażki druzgocące, a ustawiczne porażki apatyczne i zobojętniające do wszystkiego. Dla chcących się trochę popastwić - polecam oficjalne wyniki Mistrzostw



Na biegu przez pierwsze 12 h było OK, nawigacyjnie zrobiłem jednego babola, ale generalnie biegło się czysto, lekko i przyjemnie. Ot, taka turystyka z mapą. Do połowy zawodów, czyli do północy zdobyliśmy ponad 80 % wszystkich punktów. Niestety po 2 zacząłem niedomagać. Wcześniej, około północy wziąłem profilaktycznie ketonal - spisał się świetnie, bo nogi mi właściwie w ogóle nie dokuczały (po około 9 godzinach miałem tradycyjny ból kręgosłupa oraz nietradycyjny ból kolana - dobrze że nie goleni jak nasz prezydent jaśniepanujący w późnych latach 90-tych). Tak czy siak - to nie ból sprawił że wyszło jak wyszło.
O 1:30 Michał wpadł do wody - niby nic takiego, ale to mogło trochę rzutować na moją dyspozycję. Woda była chłodna, myślę że kilka stopni, na zewnątrz powietrze toże. Do tego werwa do biegu stygłą a mi zaczęło się strasznie chcieć spać. Zaszliśmy do drewnianej chatki, których było sporo w tym terenie - świetna sprawa - otwarte dla wszystkich, czyste, zadbane, z zapasem drewna na opał. Była 2:00, może 2:30. Michał mokry i zmarznięty, ja zaspany i powoli mający dość. Potrzebowałem spać i to mocno - Michał natomiast potrzebował się ruszać z zimna, więc ze spania nici i trzeba było ruszyć szybkim biegiem pod górę. Już z tym punktem miałem kłopoty, mapę zaczęło mi się czytać fatalnie, i z punktu na punkt było coraz gorzej. Na 85 marnie, na 92 podobnie. Ostatnim jaki zaliczyliśmy w miarę planowo. Potem już do płotu, i zero kontaktu z mapą, nie potrafiłem zupełnie płynnie czytać mapy i znaleźć jakiegokolwiek punktu. Dużo prób było na PK 50, ale na marne. Potem już tylko do ścieżki i, półprzytomny, oby do mety. Bardzo boli to że Michał był w o niebo lepszej kondycji fizycznej i spokojnie by pociągnął do ponad 200 punktów. Ja natomiast nie byłem nawet w stanie zajść na punkty. Taktyka prosta - ściechą do porzygu, w śpiwór i spać. I tak skończyła się nasz przygoda w Mistrzostwach Świata
GPS TRACKING - niestety często gubił zasięg

Jeszcze tego samego dnia zrobiliśmy 250 km
Kolejnego trasa Rovaniemi - Tallinn - 850 km
Noi kolejnego Tallinn - Warszawa - 1000 km

Za kółkiem dałem radę, auto też prawie dało, tzn dojechało, ale będzie trzeba coś wyszykować, bo ostatnie 1000 km gdy trzymałem nogę na gazie to czułem się jak w późnym stadium parkinsona - i w sumie nie wiem jak to naprawić.

Na szczęście wróciliśmy cali i w miare zdrowi.

Jak wspomniałem - czas wakacji był i jest najsmutniejszym czasem w moim życiu. Nie jestem gotów żeby o tym pisać

Patrząc globalnie na życie - naprawdę nie warto napinać się na nic, rzucać w pogoń za doczesnością, warto za to być miłym i uśmiechać się do ludzi, czynić dobro na tyle na ile jesteśmy w stanie tym którzy na to zasługują, mieć czas na rozmowę i poświęcać uwagę nie tylko sobie i swoim potrzebom i ambicjom.

A na koniec 2 szybkie refleksje:

1. "korzystajmy ile się da z przyjemnego ciepła" - cytat pani od pogody. Bezczelny i żałosny w obecnej sytuacji klimatycznej jaką mamy. A może po prostu głupi. Poza tym - lato w tym roku jest naprawdę koszmarne pod każdym względem, również pogodowym

2. pierwszy raz od kilku lat jadłem przedwczoraj w Mc Donaldzie. Żołądek nieprzyzwyczajony do takiej chemii nie radzi sobie do tej pory - fatalne uczucie na żołądku miałem wczoraj, dziś też nie jest dużo lepiej. Naprawdę, jeśli troszke chociaż szanujecie swoje zdrowie - nie jedzcie tego świństwa.

Na koniec filmik mojego autorstwa jeszcze przed startem - dużo czczego pierdolenia przedstartowego, wtedy jeszcze nie byłem świadom sromotnego wyniku, ale dokładnie w 2:05 można zobaczyć fajnego renifera