Moje starty

niedziela, 20 października 2013

Puchar UNTS


Puchar UNTS to impreza kończąca sezon moich startów - może za wcześnie na podsumowanie tego roku, ale w skrócie mówiąc biegało mi się dobrze w maju i czerwcu, w Estonii biegało mi się super. Potem był szpital, dość długie leczenie, zastój, starty na siłę, zero kondycji. Aż w końcu zebrałem się - wyszedłem na 3 treningi do Kampinosu :) całkiem niedawno, bo 10 dni temu zacząłem się ruszać. I od razu zaczęła się nna bajka - wreszcie byłem w stanie przebiec 2 dystanse nie przechodząc do truchtu! Aż dziwne jak mało potrzeba żeby było lepiej. Ale żeby tak słodko nie było, forma biegowa jest cieniutka, zobaczymy jak się ona prezentuje już niedługo - bo podczas Biegu Nepodległości w Warszawie, na który miejscówki wyczerpały się po 30 godzinach zapisów - a było ich aż 12000! Chciałbym żeby wreszcie być mocnym biegowo na wiosnę, ale nie ma co gadać tylko trzeba tyrać.

Wracając do UNTS - na sprincie pobiegłem praktycznie bezbłędnie, ale fizycznie czułem się słabo i były miejsca co prawie stawiało mnie do truchtu. Poza tym, miałem 20 moich młodych zawodników do ogarniania więc nie miałem zbytnio czasu rozczulać się nad sobą - ale trzeba przyznać, że bieg sprawił mi dużo radości i uważam że była super zbudowana trasa - prawie każdy przebieg był bardzo wariantowy i ciężko było określić ten lepszy wariant! Urwać za dużo się z tego nie dało - ale jak mówię fizycznie cienko, technicznie świetnie.

W Mistrzostwach Warszawy w sprincie wzięło udział aż 20 osób z UKS Kusy - cieszę się niezmiernie z tak dużej frekwencji, tym bardziej że wyniki były wyśmienite!

Dziś natomiast bieg średniodystansowy - i tutaj czułem się jak u siebie, jak w Puszczy Kampinoskiej. Lasek sąsiadujący z Puszczą w Młodzieszynie był jednym z najprzyjemniejszych lasków w jakich biegałem, uwielbiam takie tereny - rzeźba, czysty las, miejscami porośnięty, fragment płaskiego z zielonym i terenem podmokłym, troszkę terenów otwartych - to wszystko przedstawione na perfekcyjnie wykonanej mapie Jacka sprawiło że dawno nie miałem takiego fun z biegania! Bieg całkiem niezły, jeden duży błąd na 10, 2 małe wahnięcia na 17 i 21 - biegło mi się REWELACYJNIE na tej mapie, choć siłowo nie dawałem rady utrzymywać przyzwoitego tempa. Mam wrażenie że do PK 9 było dobrze, ale trzeba zobaczyć na międzyczasach. W sumie po niezłym biegu byłem dopiero 8 na zawodach rangi regionalnej. Ale nazwiska: Dwojak, Podziński, Parfianowicz, Wensław, Drągowski mowią same za siebie. A i Prezik i Duduś wcale nie słabi, choć był okres że ogrywałem ich dość regularnie. Tak czy siak - 8 miejsce, dalekie, ale ze świetną obsadą. Lepiej przegrywać z najlepszymi niż wygrywać zawody z 3 osobami w kategorii.


Również i do Młodzieszyna pojechała spora ekipa Kusego, ponownie zajmując 2 miejsca na podium - brawa dla wszystkich, w szczególności dla medalowych pozycji!!!

A jeszcze wcześniej bo w czwartek byłem w Łodzi na finałowym etapie ZSNŁ - w parku Poniatowskiego. I tu ciekawostka - dojechałem w tą i z powrotem taniej niż kosztuje bilet jednorazowy w Wawie (to chyba dobrze odzwierciedla ceny ZTM), a co więcej, jechałem spod domu, a PolskiBus zawoził mnie na miejsce zawodów! Rewelka :) i tyle w temacie, bo na biegu byłem bardzo zmęczony, ze słabą lampą, nie miałem siły i wzszystko mnie bolało. Ale z mapką nowy teren obiegany :)
Mapka z Łodzi

niedziela, 6 października 2013

Mistrzostwa Polski - klasyk i sztafety i... MMM


Dopiero dziś o tym co tydzień temu, ale także o tym co wczoraj i dziś. No może trochę za bardzo zamotałem z tym wstępem.
Zeszłoweekendowe Mistrzostwa Polski zaliczyłem - tyle byłoby w tym temacie, gdyby nie fakt świetnego terenu jaki został na te Mistrzostwa wybrany. Mój występ był o tyle ciekawy, że pierwszy raz biegnąc na orientację martwiłem się czy trafię w najbliższych godzinach gdziekolwiek, gdzie wiedziałbym gdzie jestem. A było to na biegu nocnym. Mapa - płachta (poniżej), 7 km kwadratowych ciężkiego terenu w dodatku w nocy, przy nie najlepszym oświetleniu, zdecydowanie mnie przerosło. Znalazłem 7 punktów kontrolnych w ponad 2 godziny, a mając w świadomości że będą czekać zarówno organizatorzy jak i ekipa PUKSa, zdecydowałem się na powrót do mety z najdalszego punktu na mapie.
Całość mojej walki wyglądała tak:


Polecam otworzyć w nowym oknie i zobaczyć jak wyglądają "przebiegi" na 1 i na 3 PK. Beka ze mnie, byłem pod wrażeniem. Świetny przykład dla moich zawodników jak NIE biegać :D

Na 7 PK zrobione 16,8 km - całkiem nieźle. Lubię biegać nocne, ale to nie dla mnie - bez odpowiedniej lapmy i nocnego doświadczenia nie ma na co liczyć

W sobote sztafety sprinterskie i tutaj diametralnie inny wynik - bardzo byłem zadowolony z 20 miejsca w elicie - biegałem sztafetę z Moniką i udało nam się być drugą sztafetą klubową (na 4 startujące). Nie jesteśmy w tej chwili napieratorami biegowymi, ale jak przytrenujemy, to UNTS, OK! i Orientuś już sie możecie zacząć bać :) Mapki:



Niedziela to klasyk - zastanawiałem się czy będą aż takie problemy jak w nocy, bo teren prawie ten sam. Okazało się, jak się spodziewałem, że nie - biegło mi się nie najgorzej technicznie, choć fizycznie słabiutko.


Na mistrzostwach było fajnie, mieszkaliśmy w super agroturystyce a zakończyliśmy je miłą podróżą busikiem ;)

A cały ten tydzień spędziłem na robieniu map i treningów, ponieważ Międzywojewódzkie Mistrzostwa Młodzików zbliżały się wielkimi krokami. Nawet nie myślałem że można mieć tyle frajdy z trenowania dzieciaków! Co prawda dobre przygotowanie dobrego treningu zajmuje mnóstwo czasu, szczególnie jak się robi mapy od nowa, ale zdecydowanie było warto :)
Moja ekipa z UKS Kusy stawiła się w 10-osobowym składzie w sobotę w Nowym Dworze. Jestem na prawdę dumny z ich występów - w ekipie przeważają 10-12 latki, a biegaliśmy w K/M 14 i padło kilka rewelacyjnych wyników. Jaram się!!!! :D
Dziś i ja ruszyłem swoje 4 litery i też pobiegałem na nowej mapie podczas klasyku zaliczanego również do MMM. Tym razem z Kusego startowały tylko 4 osoby - z przygodami, ale też ze świetnymi wynikami.
Noi propsy za mapkę - było super!!!
Mój bieg nie był najgorszy, ale wystarczyło to na 9 miejsce chyba (nie widziałem jeszcze oficjalnych wyników). Przebiegi poniżej:



środa, 25 września 2013

Walsh - Pb Elite Xtreme - TEST!

Po 2 miesiącach dość intensywnego użytkowania, przybliżę Wam jak spisują się moje Walsh'e.
W Pb Elite Xtreme zaliczyłem 12 startów + kilka treningów. Każdy z orientalistów wie, jak buty do BnO się niszczą i na ile startów wystarczają. Obraz moich Walshów po bieganiu w różnych terenach przedstawia się tak jak poniżej:





Jak widać, trzymają się świetnie. Przeżyły kilka wielodniówek + kilka sprintów i mogę stwierdzić, że są to najbardziej uniwersalne buty do biegu na orientację. Dlaczego? Z jednej strony bardzo agresywny i głęboki bieżnik na całej długości podeszwy zapewnia maksymalną przyczepność - najlepszym przykładem będą jary Parchatki po których biegałem w sierpniu i spodziewałem się że może być różnie. Z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić że było nie gorzej niż w butach z kolcami, o czym dobrze przekonałem się mijając Japończyka pod górę pionowego jaru który wbiegał jęcząc, walcząc i zsuwając się co chwila wydając dziwne odgłosy gdy ja mijałem go we wspinaczce na krawędź jaru. Dotarł on tam chwilę za mną i leżał przewieszony z nogami za urwiskiem i tułowiem już na górze na polance, odzyskując oddech po nierównej walce z pionowym jarem. Fajnie że goście spoza Europy goszczą u nas na zawodach, ale pewnie chłopak będzie wspominał ten teren jako jeden z najtrudniejszych :)
Na trudnych pomorskich terenach podczas GP Pomorza buciki spisały się świetnie, choć trzeba przyznać że nie był to teren tak wymagający jak Parchatka.
Ale najciekawsze co mogę powiedzieć ze swojego doświadczenia - to fakt, że buty są bardzo uniwersalne. Zaczynając w nich biegać, obawiałem się trochę o przyczepność z uwagi na brak metalowych elementów w podeszwie. Co jest pożądane do lasu - nie jest najlepszym wyjściem na sprinty miejskie. Czy można biegać leśne klasyki i miejskie sprinty w tych samych butach? Okazuje się że jak najbardziej!
Biegnąc po mieście, Walshe z jednej strony zapewniają maksymalny komfort poruszania się po trawnikach i miękkich nawierzchniach (czego nie będziemy mieli w typowych butach biegowych na asfalt). Z drugiej strony - pokonywanie odcinków po twardej nawierzchni nie wiąże się z żadnym dyskomfortem właśnie dzięki braku kolców w butach. Oczywiście nie są to buty typowo na asfalt, ale przy mieszanej nawierzchni spisują się zdecydowanie lepiej niż kolce i niż tradycyjne buty biegowe.

Podsumowując - Walsh to idealny but dla osób poszukujących jak najbardziej uniwersalnych butów. Dla jeszcze lepszego dopasowania stopy polecam sposób wiązania sznurówki widoczny na zdjęciu. Jak już pisałem - trzeba też uważać na rozmiarówkę, bo generalnie zawsze lepiej wziąć ten większy rozmiar, czasem nawet o 2 numery niż normalnie!

niedziela, 15 września 2013

O-Games, czyli druga runda Klubowych Mistrzostw Polski


To był niewątpliwie bardzo udany weekend - wszystko dzięki radości, jaką znów poczułem podczas biegania z mapą. A tej radości już brakowało mi bardzo - ostatnie 2 miesiące to była walka z samym sobą, każdy bieg byłdla mnie raczej mało przyjemnym przeżyciem po tej długiej przerwie zdrowotnej. Aż wreszcie, niespełna 2 miesiące po wyjściu ze szpitala poczułem to, co czułem zawsze podczas biegania z mapą - radochę, rywalizację, szybkość, zmęczenie, satysfakcję. Myślę że mogę powiedzieć że te zawody były przełomowe we wracaniu do normalnego biegania, choć wiadomo że przy moich ostatnich perypetiach treningowo - startowych trudno będzie liczyć na pierwszą  na MP. Niemniej jednak, KMP które odbyły się we Wrocławiu i okolicach uważam za bardzo udane.
Poziom sportowy i organizacyjny stał na wysokim poziomie, nie chcę się czepiać i nie będę pisał o pewnych rzeczach, bo liczę się z tym że organizator nigdy wszystkiego nie przewidzi, ale byłem świadkiem jednej bardzo niebezpiecznej i nieprzyjemnej sytuacji, na szczęście nie stało się nic poważnego.
Piątek na sprint - ledwo zdążyliśmy do strefy, tam poczekałem na swoją minutkę i mocno pobudzony (niestety negatywnie) wspomnianą sytuacją ruszyłem do walki:
Jeden błąd na grubo ponad minutę praktyczie wyklucza z rywalizacji o cokolwiek, ale przecież nie walczyłem tym razem o najwyższe lokaty a o powrót do normalnego biegania. I to się udało. Zająłem 22 miejsce na 49 biegających w elicie, po przybiegnięciu byłem całkiem zadowolony. Do tego finisz na nowym stadionie we Wrocławiu, GPS-tracking na telebimach - super sprawa!
Potem kolacyjka i jazda na miejsce noclegu, po drodze przygoda z wymianą koła w ulewie i wreszcie o 23 dotarliśmy do Wołowa.
Następny dzień - dystans średni. Lało przez noc i dalej od rana, nie chciało się wchodzić do lasu. Ale jak dotruchtałem do miejsca startu 1,5 km okazało się że nie jest tak źle. Pierwsze punkty pobiegałem najsłabiej, kolejno 3,4,5,6 były dość czujne i usytuowane w miejscami głębokim podszycie. Potem szło całkiem sprawnie, czułem wreszcie że biegnę po lesie a nie idą. Minął mnie Podzio jakoś koło 7 punktu, ale nie próbowałem go nawet łapać. Dalej bardzo przyjemnie i bardzo subtelna rzeźba terenu która wymuszało dokładne czytanie mapy i terenu - biegło się super, na mecie byłem bardzo zadowolony. Czas 40:44 wystarczył co prawda dopiero na 20 miejsce, ale chociaż udało się 3 punkciki dla klubu uciułać. 

Tego samego dnia dowiedziałem się, że w sztafecie pokoleń nie biegam jak co roku 7 zmiany, a pierwszą zmianę nocną. Nie byłem tym zachwycony, ale cóż wyzwanie trzeba było podjąć. Tym bardziej że mogłem biegać wreszcie duże zawody z dobrą lampą na głowie. Już przed startem zacząłem się przekonywać, że jednak bieganie nocki na KMP ma swój urok i jest czymś niepowtarzalnym, do tego ta sceneria - ciemny las, zamglone polany, świerze powietrze po deszczu i 30 osobowa grupka szaleńców ruszająca na pierwszą zmianę. Zacząłem całkiem obiecująca, ale duże błędy na 5,10,13 i 21 sprawiły że przyprowadziłem swoją sztafetę po tej najtrudniejszej zmianie na dalekim 21 miejscu. Mimo to, biegało się super i bardzo przekonałem się do masowych startów w nocy! Choć dalej jestem zdecydowanym przeciwnikiem formuły jaka ma zostać wprowadzona od przyszłego roku na Longu (mass start). Chyba że będzie to zrobione naprawdę z głową, ale obawiam się że nie - temat na zupełnie inny wątek, może jak będzie więcej czasu (ciekawe tylko kiedy hehehe).

Całe KMP bardzo udane, bardzo się cieszę (wreszcie!) z tego wyjazdu i z dobrego biegania.
Postaram się wracać już do treningów normalnych, bo na razie biegałem tylko tyle co na treningach z dzieciakami które prowadziłem i co środę na piłce. 
A właśnie! Wzystki spragnionych piłki nożnej zapraszam w środę na cotygodniową gierkę w mocno orientalistycznym towarzystwie - gramy po południu na Ursynowie. Jak ktoś zainteresowany - niech pisze!

niedziela, 1 września 2013

Sierpnień - napieranie i zero odpoczynku

Po chilloutowym lipcu przyszedł czas na sierpień. I od razu zaznaczę że było za dużo...
3 krótkie i intensywne wyjazdy, 3 różne miejsca Polski, 3 razy bardzo intensywnie, na tyle intensywnie że zabrakło czasu na odpoczynek.
Długi sierpniowy weekend spędziłem na rowerowo, w Nowej Kaletce na Mazurach, na Pucharze Warmi i Mazur, zawodach zaliczanych do Pucharu Polski. Nazwa godna, ale jak na taką rangę spodziewałem się nieco więcej zawodników - startowało w każdym z "biegów" (w właściwie jazd) niespełna 50 osób.
To były moje pierwsze takie większe zawody w RJnO, bardzo mi się podobały Kaletkowe lasy, przyjemnie się jeździło, choć dla mnie nie była to rekreacyjna jazda, tylko dość mocne napieranie na moim nie najwyższej klasy rowerku. Kategorię seniorów wygrałem, ukończyło ją zaledwie 3 zawodników (wszystkie 5 etapów). Świetnie jechało mi się na sprincie (4 etap) i podczas ostatniego 5 etapu. Przebiegi i krótka fotorelacja poniżej :)















Jak widać po zdjęciach, było wakacyjnie i miło, a po mapach - długo, częto nawet ponad 2 godziny jazdy

Po powrocie od razu przepak w domu i jazda kolejnego ranka do Zakopanego. Tam biegało się dość ciężko, choć z dnia na dzień coraz lepiej. Pierwszy dzień tradycyjnie - od razu po przyjeździe Dol. Chochołowska - Iwanicka przeł. - Dol. Kościeliska. I już ponad 19 km nabite.
Drugiego dnia wspólnie z Tadzikiem i Łobem taka traska była grana:
http://run-log.com/workout/workout_show/903014
Trzeci dzień to ulewa i tylko Nosal zaliczony przeze mnie.
A czwartego na deserek już konkret. Rysy i Krzyżne na raz, do tego 2700m przewyższenia
Po tym, od razu prosto ze szlaku w auto i do domu, w którym byłem przed 1 w nocy. O 6 już jechałem na GP Pomorza, i czułem że już za dużo. Mapek z pomorza na razie nie wrzucam bo nie ma czego analizować przy tym poziomie biegania. Odpoczywam teraz, bo jestem wypompowany

czwartek, 8 sierpnia 2013

Off-Trail!

Miło mi poinformować, iż otrzymałem wsparcie sponsorskie od firmy Off-Trail, dystrybutora obuwia brytyjskiej marki Walsh. Mam nadzieję że nasza współpraca będzie owocna :)
Walsh to mało znana w Polsce, natomiast bardzo popularna w Wielkiej Brytanii marka obuwia biegowego dedykowanego przede wszystkim dla biegaczy na orientację, choć również i dla tych, którzy preferują bieganie w trudnych terenach, na miękkim podłożu.
Atutów tego obuwia jest dużo i sądzę że wkrótce Walsh pojawi się na stopach orientalistów w Polsce, którzy zawsze poszukują solidnego obuwia z dobrym bieżnikiem i wytrzymałym materiałem. Jeśli chodzi o osobiste doświadczenia, to w Walsh biegałem dopiero kilka razy, na pewno jednak na pochwałę zasługuje twarda podeszwa z bardzo agresywnym bieżnikiem, dająca radę nawet w bieganiu po skałkach, jak również bardzo przemawia do mnie prostota wykonania tych butów - nie ma w nich zbędnych dodatkowych elementów, które może i są fajne dla gadżeciarzy, ale w BnO liczy się przede wszystkim funkcjonalność. Dodatkowym atutem jest to, że są to ręcznie szyte buty, wykonywane w Wielkiej Brytanii! Co bardzo istotne - ceny Walsh'ów, w porównaniu do innych cen specjalistycznego obuwia do BnO są bardzo konkurencyjne!
Polecam zajrzeć na stronkę Off-Trail.pl (baner u góry bloga), znajdziecie tam całą ofertę obuwia jak również można zapoznać się z historią marki i przeznaczeniem poszczególnych butów. Przy zamawianiu uważajcie na rozmiar - zwykle trzeba wybierać ten większy!
Dodatkowo, jeśli powołacie się na moją skromną osobę, można liczyć przy zamówieniu na mały rabacik :)
Zachęcam do wypróbowania tej wchodzącej na nasz rynek marki!

środa, 31 lipca 2013

Pierwsze koty za płoty - Limanowa CUP 2013

Tak się złożyło, że pierwszymi większymi zawodami w których wziąłem udział po dłuższym pobycie w szpitalu okazały się międzynarodowe zawody Limanowa CUP, rozgrywane corocznie w najbardziej wymagających fizycznie terenach w Polsce. W tym roku Witek Sochacki wraz z klubem Patria Młynne postarał się o bardzo ciężkie fizycznie tereny i trasy na zboczach Góry Kamionnej.
Po zawodach stwierdzam że warto było jednak w pierwszym starcie wybrać kategorię nieco łatwiejszą, czego nie mam w zwyczaju. Jednak te 7,3 km ostatniego dnia, jakie mieliśmy do pokonania w kategorii męskiej elity, w obecnej formie - przerosło mnie. 
Chronolologicznie patrząc, pierwszy etap, mimo błędów i słabej formy fizycznej poszedł mi najlepiej:

Było cholernie ciężko pod nogami, wszędzie luźno leżące kamieniu uniemożliwiały napieranie na pełnej szybkości w dół, w górę zaś hamowały dodatkowo bardzo strome zbocza (szczególnie to odczułem na 16 punkt). W sumie byłem 10 na 14 eliciarzy, co nie było zadowalające, szczególnie pamiętając jakie miejsca zajmowałem w tej kategorii rok temu. Niestety w kolejnych dniach było tylko gorzej.
Drugiego dnia mieliśmy okazję uczestniczyć w etapie który był jednocześnie zaliczany do światowego rankingu (WRE). Niestety trudy pierwszego etapu zotały mi w nogach i fizycznie biegło mi się bardzo ciężko.

Tutaj, najbardziej hardcorowym przebiegiem byłe ten z 11 na 12, na którym szedłem w większej części, a nawet stawałem. Do tego bardzo źle pobiegłem na 5 - duży błąd, zielony kolor mi nie grał tak do końca. W efekcie słabiej niż w piątek i 12 miejsce. Bylem już padnięty, a jeszcze czekał nas downhill, do którego jednak już obolały, przystąpiłem bardzo rekreacyjnie:


Ostatni dzień to walka o przetrwanie na długiej jak na te tereny trasie 7,3 km. Pokonywana niestety tylko marszobiegiem, zajęła mi niemal 2 godziny.


Tutaj kolejna atrakcja mnie spotkała, jakiej jeszcze nie doświadczyłem. Tuż po podbiciu 15, przy strumyczku człapiąc, usłyszałem bardzo głośne bzyczenie, a kilka sekund potem ostry ból od ukąszenia w łydce - przestraszyłem się i zaczłąłem uciekać. Prawodpodobnie był to Pan szerszeń który raczył mnie ukąsić. I tym sposobem, drugi raz z rzędu udział w zawodach zakończył się nocną wizytą w szpitalu bielańskim. Tym razem na szczęście, wystarczyła pomoc doraźna i zastrzyk na nabrzmiałą nogą. 
Dodatkowo, przez wszystkie 3 dni, ale szczególnie w niedzielę było potwornie gorąco, czego ja nie znoszę i biegało mi się dodatkowo przez to bardzo ciężko. 
Limanowa nie była moim pierwszym kontaktem z mapą po szpitalu -  dzień wcześniej trenowałem na Sarczynie a pierwszy weekend na wolności spędziłem na 2 mapach - sobota w Zagórzu pod Warszawą a niedziela na ultra starej mapie "Letnisko" z 1996 roku, pod Minskiem Mazowieckim, na bardzo miłych kameralnych zawodkach.

Formy nie ma, był czas na chwilkę relaksu która była mi bardzo potrzebna po Limanowej, ale od jutra zaczynam trenować normalnie, aby na kolejnych zawodach walczyć już o coś więcej niż tylko o przetrwanie :)

wtorek, 16 lipca 2013

24 dni

Dokładnie tyle będzie trwał mój "obóz regeneracyjny" w Szpitalu Czerniakowskim. Jestem ogromnie wdzięczny personelowi szpitala za bardzo miłą, profesjonalną, a przede wszystkim skuteczną opiekę i leczenie. Trzeba przyznać że wykonali kawał dobrej roboty przywracając moje oko w miarę do użytku. 23 dni temu trafiłem tutaj nie widząc na oko nic - jedyne co mogłem "ujrzeć" to jakieś źródło światła. Teraz, po 23 dniach intensywnego leczenia jestem już w stanie nawet tym okiem czytać - warto docenić zmysł wzroku, nawet nie wiece jak bardzo mnie on cieszy ponownie w moim lewym oku :)
Pobyt tutaj uświadamia jak ważne jest zdrowie i jak trzeba się cieszyć że się je ma, oraz jak bardzo warto o nie dbać. Będąc tutaj poznałem też wielu ludzi, każdego z inną, nieraz dramatyczną historią oraz bardzo niepewną przyszłością. Byli wśród nich młodzi i starzy, wykształceni i prości, miałem również przyjemność kilka dni leżeć z pszczelarzem, żeglarzem, gadułą, niemową, a także z panem który 25 lat spędził w miejscu podobnym do szpitala, tyle że z kratami w oknach i bez pielęgniarek. Nie ma reguły - zdrowie może zepsuć się każdemu, w każdej chwili, w najmniej spodziewanej sytuacji. Dlatego na prawdę warto się z niego cieszyć, choć pewnie z czasem i sam będę o tym zapominał.

Pierwszy tydzień upłynął mi pod znakiem leżenia non stop i ograniczania ruchów do minimum - bywały dni, gdzie nie jadłem cały dzień, bo ból był tak duży że starałem się leżeć nieruchomo na łóżku, dopiero wieczorem coś byłem w stanie zjeść. Do tego kropelki, maście, tabletki, kroplówki - co 30 minut. To było męczące, czasem nawet bardzo, ale... opłacało się.
Drugi tydzień to przede wszystkim zmniejszanie bólu i bardzo nieznaczna poprawa widzenia. I dalej wstawanie na kropelki między 6 a 22, choć już częstotliwość zmniejszała się do 1 godziny. Dopiero 11 dnia mojego pobytu ordynator odetchnęła z ulgą i się uśmiechnęła że wreszcie ostry stan zapalny się ogranicza. Wtedy też uświadomiłem sobie na ile było poważnie. Niby mamy parę oczu, ale jednak wolałbym dalej żyć z zapasem niż w zapasie mieć jedynie szklaną kulę (może zostałbym wróżbitą?)
Trzeci tydzień to już systematyczna poprawa widzenia - bólu już praktycznie nie było, odstawione zostały również iniekcje żylne, którymi byłem traktowany 3 razy dziennie. Fajnie było po 2 tygodniach pozbyć się czegoś wbitego w rękę (w sumie miałem w 3 różnych miejscach bo średnio po 5 dniach zaczynało boleć).
Teraz już jest w miarę dobrze, choć do ideału jeszcze sporo brakuje, ale jest szansa 100% powrotu do widzenia.
Lubię pobyty w szpitalach, ale ponad 3 tygodnie to zdecydowanie za dużo. Dzięki wielkie dla wszystkich którzy mnie w tym czasie odwiedzili - to zawsze bardzo miłe i budujące!

Powrót do aktywności po 3 tygodniach leżenia nie będzie bułeczką z masłem, bo już powoli się o tym przekonuję. Determinacja jednak jest taka jakiej nie było dawno, więc trzeba walczyć, bo leżąc tutaj uświadomiłem sobie że nic nie sprawia mi takiej radości jak uprawianie sportu. Warto też pamiętać, żeby cieszyć się życiem bez względu na przeciwności i czynić by życie również innych dzięki nam było choć trochę bardziej łatwiejsze i radośniejsze.

Dobra może filozofii życia na tyle :)

Pierwszy start już bardzo niedługo i boję się troszkę blamażu, ale do odważnych świat należy :) choć podskoczenie w rankingu światowym po WRE w Limanowej będzie ultratrudnym zadaniem

niedziela, 7 lipca 2013

WOC 2013 - Vuokatti, Finlandia

Dla orientalistów zapewne to fakt oczywisty i nie trzeba o tym pisać, ale dla pozostałych odwiedzających i czytających warto przytoczyć kilka szczegółów, bowiem dzisiejszymi kwalifikacjami do biegu klasycznego rozpoczęły się w fińskim Vuokatti Mistrzostwa Świata Seniorów w Biegu na Orientację (czyli jak to napisał Marcin na swojej stronie - zawody dla cyborgów). To obok WORLD GAMES, rozgrywanych co 4 lata, WOC jest najważniejszą imprezą sezonu dla każdego czołowego biegacza na orientację. Kwalifikacje dla Polaków do tej imprezy, w których miałem okazję brać udział, odbyły się nieco ponad miesiąc temu, na Pucharze Polsko - Czeskim. Z oszałamiającym dorobkiem 0 punktów, po 3 mizernych i bezbarwnych biegach, dziwnym trafem nie zakwalifikowałem się do tej imprezy. Trzeba jednak przyznać że forma reprezentowana przeze mnie miesiąc temu była ekstremalnie słaba (co nie znaczy że jakbym był w takiej jak w Estonii, pisałbym teraz posta z Finlandii po biegu kwalifikacyjnym).
Najlepszymi w kwalifikacjach okazali się Wojciech Dwojak, Wojciech Kowalski i Mateusz Wensław wśród panów oraz Daria Lajn, Paulina Faron i Maria Pabich wśród pań. Trójka z nich startowała w dzisiejszych kwalifikacjach longa, z różnym skutkiem. Bardzo dobry wynik zrobił Mateusz, zajmując w swojej grupie eliminacyjnej 7 miejsce i pewnie awansując do finału. Z awansu do wtorkowej walki o medale może się cieszyć również Daria Lajn, która zajęła 9 miejsce w swojej grupie eliminacyjnej. Niestety, jedyną z naszych, której nie udało się zakwalifikować była Marysia Pabich, której zabrakło nieco ponad 3 minutki do finału. Wojtki i Paulina dziś nie startowali.

Dla zupełnie niewtajemniczonych przybliżę, iż Mistrzostwa Świata Seniorów w Biegu na Orientację rozgrywają się już po raz 30, a zawodnicy walczą o 4 komplety medali - na dystansach: sprinterskim, średnim i klasycznym (long) oraz w biegu sztafetowym. Na pierwsze 3 z nich rozgrywane są również kwalifikacje poprzedzające finały.

Zawody można śledzić na stronie mistrzostw:

www.woc2013.fi

trzeba jednak przyznać, że organizatorzy właśnie zakończonego JWOCa (czyli Mistrzostw Świata Juniorów) lepiej postarali się dla kibiców, udostępniając wszystkim transmisje on-line i GPS-tracking (nawet nie wiecie jak bardzo może to być emocjonujące!). Podczas WOC oczywiście takie opcje też są dostępne, ale przyjemność taka kosztuje 10 euro.

Nie pozostaja nam nic jak kibicować NASZYM! Do boju POLSKO :)

środa, 3 lipca 2013

Tallinn O-week 2013


Dopiero po tygodniu od powrotu zamieszczam relację z jednych z najlepszych zawodów na orientację w jakich brałem udział - Tallinn O-week! Wszystko zaczęło się jakieś półtora roku temu, gdy buszując sobie na stronie WorldofO znalazłem imprezę Tallinn O-Week, a podczas niej rozgrywany bieg na 100 punktów kontrolnych - marzenia każdego orientalisty! Do tego 2xWRE zawsze mnie przyciąga :) Rok temu było na prawdę super, choć pod względem nadchodzącego wtedy WUOCa, czyli AMŚ, 3,5 godziny biegu w ekstremalnych warunkach pogodowych i terenowych nie było najrosądniejsze jeśli chodzi o formę. W tym roku jednak ani WUOC, ani tym bardziej WOC mnie nie czekał, więc mogłem się w pełni skupić na najfajniejszej wielodniówce sezonu :)
Do Talina pojechaliśmy mocną, 4-osobową ekipą z Polski w składzie: Endżi, Ola, Bartek i ja. Było na prawdę świetnie i dzięki Wam za tak udany tydzień w Estonii!!! Sama podróż też była niezła, choć dopiero ta powrotna dla mnie okazała się w wersji hardcore! Ale po kolei :)
Zaczęliśmy w poniedziałek, w parku Kadrioru, walką o pukty do rankingu światowego, którym, jak każdemu wokół wiadomo, jaram się niemiłosiernie (i w którym po tych zawodach - dwóch biegach zaliczanych do WRE awansowałem na najwyższe w karierze 313 miejsce, będąc 6 z Polaków).

Sam sprint nie był bardzo ciężki, choć w pewnych obrębach, jak punkty 11-15 trzeba było mocno powywijać mapą i zdecydowanie zwolnić. Na 17 punkcie miałem przyjemność być dogoniony na 2 minuty przez zwycięzcą, Martena Bostroma. Przez ostatnie 4 punkty biegu mogłem się przekonać, jak wygląda international level orienteering (ale nie world class level - Marten na MŚ był najwyżej w sprincie na 9 miejscu). Ordynarne napieranie w trupa, jakby każdy punkt był naszym ostatnim, jakby od każdego zależało nasze życie - ot, zdradzam Wam klucz do sukcesu w sprincie :) aha, i jeszcze jedna zasada - jak już nie możesz - przyśpiesz. Kończyłem sprint na stadionie lekkoatletycznym na ostatnich nogach, wbiegając 13 sekund za Martenem, bardzo zmęczony, zadowolony, choć nieco zły bo bardzo chciałem mimo wszystko nie zostać dogoniony. Finalnie jednak 8 miejsce w sprincie WRE było zadowalające, dużo z tego bym raczej nie urwał, choć błędzik tam gdzie było nawalone tych punktów niestety mi się przydarzył.
Ja zielony ślad GPS, Bartek - czerwony
Następnego dnia już bardziej lajtowy bieg - taki skrócony klasyk w interesującym terenie:
tym razem ja czerwień Bartek - zieleń
W środę kolejny super wyścig - City Race, czyli middle na mapie sprinterskiej. Było super, szkoda tylko że niektóre przejścia były pozamykane, które na mapie widniały jako otwarte


Byla też bardzo fajna transmisja z tego biegu, na której się załapałem, czesząc między innymi na 21 punkcie :)


Dużo błędów, ale bieganie po starówce stolicy w tłumie turystów jest superowe :)

Czwartek miałem bardzo dobry bieg, choć miał charakter bardziej treningowy, wyniki jego można znaleźć tutaj. A mapka, tym razem bez przebiegów - poniżej:

W piątek i sobotę cała kwintesencja - czyli bieg na 100 punktów kontrolnych oraz dzień wcześniej ranking światowy na midlu, w bardzo ciekawym terenie. W piątek zaczęła się też moja przygoda z okiem, która ciągnie się do teraz :P
Po raz pierwszy biegałem z GPS z bezpośrednią transmisją internetową (GP Mazowsza nie liczę, bo tam, mimo szczerych chęci organizatorów, GPS nie funkcjonował należycie). Tutaj bardzo się ucieszyłem, gdy ujrzałem rano iż jestem jednym z 12 zawodników którzy będą mieli przyjemność upublicznić swoje błędy, na żywo :) A błędów było, i to bardzo dużo! Szczegóły znajdziecie w linku poniżej:

http://sportrec.navirec.com/ui/#18rs76a

gdzie znajdziecie bardzo fajne i dokładne odtworzenie całego biegu 12 faworytów. Można też zasymulować też start masowy, można wybrać też kilku zawodników do analizy - super narzędzie! W moim wykonaniu przede wszystkim polecam punkt nr 13, gdzie utopiłem 3,5 minuty (!!!!!!) choć i na kilku innych błędy były również, i to wcale nie takie małe. Kto jeszcze nie widział - polecam obejrzeć! Jeszcze co do 13 - na prawdę nie wyglądało to w terenie tak trywialnie jak na mapie!
W tym biegu miałem też okazję spełnić normę na najwyższą klasę sportową, która mi groziła za miejsce na podium w zawodach rangi WRE. Nie chcę pisać że niepowtarzalną okazję, bo wierzę że wszystko będzie dobrze i że jeszcze pokażę jak się biega (a motywacja jest taka jakiej dawno nie było!). Sytuacja wyglądała tak, że gonił mnie na 2 minuty późniejszy zwycięzca, Andreas Kraas. Jak nie trudno się domyśleć - dogonił mnie już na 7 punkcie. Nie miał jednak tempa dla mnie zabójczego i pociągnąłem za nim 7 i 8. Oczywiście jednak nie potrafię się po prostu wieźć i na 9 oraz 10 zacząłem szarpać, i biec własnymi wariantami, nawet udało mi się te punkty podbić przed nim. Wiedziałem że jeśli będę siedział na plegierze, złego wyniku nie zrobię. Nie myślałem jednak że drugi zawodnik będzie miał 1:59 straty, a trzeci 2:17. Tak więc 3 miejsce miałbym pewne, a może i byłbym drugi. A wedle zasad PZOS, pierwsza trójka w zawodach rangi WRE, przy uczestnictwie w biegu przedstawicieli minimum 8 krajów (a było ich 9 - Estonia, Łotwa, Rosja, Polska, Finlandia, Wielka Brytania, Niemcy, Stany Zjednoczone i Dania) oznacza zdobycie klasy Mistrozwskiej Międzynarodowej. Jak widać w wynikach, nie zrobiłem jednak tak jak mogłem, niwelując szanse na jakąkolwiek klasę na punkcie nr 13, który pobiegłem po swojemu. Dla mnie po prostu nie ma żadnej przyjemności z wiezienia tyłka za kimś, choć przyznam że raz zdarzyło mi się to na kilku ostatnich punktach za Rinem podczas Pucharu Bałtyku na trzecim etapie w zeszłym roku. Pozostaje jednak niedosyt, że klasy nie ma, i sam nie wiem jak się z tym czuć. W efekcie ukończyłem midla na 11 miejscu, z dużą, ponad 7 minutową stratą do zwycięzcy - Andreasa. Na pocieszenie pozostaje mi dłuższy przebieg na 15 który wygrałem i pobiegłem go moim zdaniem wzorowo :)

Ostatniego dnia zgwałcenie psychiczne po raz drugi w życiu - czyli 100 CP RUN :D W tym roku już nie biegłem tylko aby ukończyć, ale również żeby zając jakieś przyzwoite miejsce. Zacząłem bardzo dobrze i czułem to, po 11 punktach zajmowałem 5 miejsce, jednak bach! Na 13 pierwszy mega błąd - 4,5 minuty w plecy. Za cholerę nie mogłem znaleźć tego bagienka. Już zły, ale pamiętając że to 100 CP i wszystko jeszcze jest możliwe, ruszyłem mocno dalej. Kolejne punkty pierwszej części, czyli do punktu 34 pobiegłem sprawnie, ponownie awansując w miarę wysoko (z 22 na 7 miejsce). Pamiętając wartwicówkę zeszłoroczną, spodziewałem się najgorszego. Okazało się jednak bardzo przyjemnie, bo początek warstwicówki, tzn punkty 35-50 było po przyjemnym powojskowym półotwartym terenie. Niestety popełniłem na tym odcinku jeden poważny 3 minutowy błąd, na punkt nr 47. Punkty 51-61 były już na prawdę ciężkie, beznadziejny, niemal 6-minutowy błąd na punkt nr 54! (biegnąc na niego, znalazłem się na 56!). I tu po raz pierwszy przypomniało mi się to co było zeszłego roku - totalny syf, nieprzebieżna roślinność, brak możliwości nawigacji, ból, cierpienie i radocha w krzakach, których jest nie sposób ogarnąc i nie sposób się przez nie przebić! Po węzłowym 61 czekał mnie zdecydowanie najtrudniejszy odcinek wyścigu. Ciężko było w tym totalnym syfie wyczytać jakąkolwiek rzeźbę, a to co robiłem na punkty 61, 62, 64 i przede wszystkim 67 (łącznie około 10 minut błędu na przebiegach nie dłuższych niż 100 metrowe!) jest wiarygodnym potwierdzeniem moich słów. Jeszcze po węzłowym 70 kolejne 2 punkty cholernie ciężkie, potem, ostatnie 3 punkty warstwicówki, czyli 73-75 już w miarę.
Do ostatniej części tego szalonego biegu przystępowałem mocno zmęczony i odwodniony. Pić mi się chciało i gładko zaliczając punkty 76, 77, 78, 79 i 80, bardzo i wyczekiwałem wręcz punktu 80, a dokładnie czekającego na mnie (jak wtedy wierzyłem) wodopoju. Po podbiciu 80 zbiegam zadowolony z górki w stronę 81, a na skrzyżowaniu pani miły głosikiem oznajmia "sorry, no water!!!!", a ja na to "what a fuck???!!!". Nie skupiałem się jednak na hejtowaniu dziewczyny, przechyliłem puste wiadro opróżniając kilka kropelek i ruszyłem dalej. Strasznie mi się pić chciało, niczym w Mławie 3 lata temu podczas upalnego biegu na 50 km na orientację! Punkty 81-84 pokonałem razem z koleżką, jednak jego ślimacze tempo okazało się dla mnie za mocne - zaczynałem się źle czuć. 85 i 86 znalazłem gładko (na drugi z nich prowadziła jedyna ścieżka przez wielkie pole dwumetrowych pokrzyw (tak, na mapie to ten żółty kolor ;)). Na 87 zaczął mi organizm odmawiać posłuszeństwa, a duchota jaka panowała podczas całego biegu zaczynała ze mną wygrywać. Mapa zaczęła mi się troszkę mienić, nie ogarniałem jej, punkt 87 był podobnym punktem do 13 dzień wcześniej, gdzie też zrobiłem mega błąd! Jednak dzień wcześniej byłem psychicznie w pełni sprawny - teraz natomiast miałem już dość. Chciałem już tylko go zaliczyć, a upływające sekundy nie przerażały mnie jak zawsze. Biegłem na niego ponad 7 minut, o 6 za długo!
I tuż po jego podbiciu, gdy wyszedłem na drogę spotkał mnie jeden z najprzyjemniejszych deszczyków w życiu. Tak jak rok temu przeklinałem go, biegnąc i marznąc 3,5 godziny non stop w ulewie, tak teraz był jak zbawienie. Od razu otrzeźwiałem i z chęcią pobiegłem na 88. Potem punkty 89, 90, 91, 92, 93, 94 i 95, zaliczane przy muskającym moje ciało deszczyku, były ogromną frajdą - tak jakbym zaczął dopiero bieganie na orientację i odkrywał jakie to wszystko jest piękne. Na 95 już była woda, wychyliłem 3 kubki (mimo że zostało mi już tylko 5 punktów do mety!) i ruszyłem do końca. 96 - 97 - 98 - 99 - 100! Tak mnie zmotywował ktoś ze mną finiszujący, iż mimo że totalnie wyczerpany, wygrałem długi dobieg do mety. Łącznie wygrałem 12 międzyczasów (punkty: 4, 19, 20, 26, 29, 37, 40, 56, 59, 60, 78, META) a w pierwszej trójce miałem 30 międzyczasów. Dla porównania - rok temu, w biegu na 100 PK nie wygrałem zadnego przebiegu, a jedynym jaki miałem w trójce najlepszych (2) był... dobieg do mety :) Fatalnych przebiegów (więcej niż 2 minuty straty do najlepszego) miałem aż 6. Gdyby je wyeliminować, byłoby świetnie! Mniejszych błędów nawet nie ma co liczyć, ale te 6 wielkich dałoby mi 28 minut zysku! I tym samym drugie lub trzecie miejsce. Fajnie pogdybać :)
Poniżej mapka ze 100 CP run - wraz ze śladem:



A mapa all controls wyglądała tak (szczególnie polecam punkty które były na warstwicówce, czyli kody 152-170). Polecam obczaić, imponujące!

I na koniec parę foteczek ze świetnego wyjazdu :)






A już na sam koniec, fotka mówiąca sama za siebie - mamy MISTRZA ŚWIATA!!! Brawo Papuś za złotego longa na JWOC!!!!!!!!!!!!!!!



Mam nadzieję że następny wpis będzie już upubliczniony spoza murów Szpitala Czerniakowskiego :)



piątek, 14 czerwca 2013

Mistrzostwa Polski - Zamość


Od dawna zbierałem się do napisania czegoś, ale czasu, jak chyba każdemu, brakuje mi drastycznie na cokolwiek. Wiele się działo i dzieje ostatnimi czasy, ale zacznijmy krótko od zeszłotygodniowych Mistrzostw Polski, które to odbywały się w Zamości i pobliskim stoku narciarskim w Jacni. W zamierzeniu miałem pisać dużego hejta nt organizacji tych bądź co bądź, najwyższych rangą zawodów w Polsce. Ograniczę się jednak do kilku rażących przykładów: mnie zraził najbardziej 'apel' sędziego głównego w sobotę po biegu sprinterskim, w którym sam przyznał że mapa była zła, ale liczy na uczciwość i fair play zawodniczek K16 i K18. Jakoś nie wspomniał o uczciwości M21, która to kategoria miała ten sam, lub podobny przebieg. Apel taki był żałosny, ale jednoczeście wkurzający - to skrajne obwinianie zawodnika za to że mapa była zła. Paranoja! Jestem pewien że ponad 80% zawodników elity przebiegało przez wiatę, a SG jakby się trzymał przywołanej zasady fair play, to zdyskwalifikowałby po międzyczasach patrząc wszystkich zawodników tamtędy przebiegających (łącznie ze mną). Oczywiście na to odwagi zabrakło, mocny w gębie pozostał. Obwódka wiaty zaznaczona krawiędzią budynku - nie wiem czy mapiarz był zjarany na pracach terenowych, czy robił mapę na odwal się na kolanie, na dzień przed zawodami, ale wykonanie mapy na sprint MP było dramatycznie słabe i gimnazjalista w paincie by ją lepiej narysował. Chciałoby się powiedzieć - no cóż, zdarza się. Ale dlaczego na małych i bezrangowych zawodach, jak Szybki Mózg mapy i symbole na mapach wykonane są perfekcyjnie. A może inaczej, dlaczego na nich, po prostu mapy są wykonane poprawnie i zgodnie ze specyfikacją ISSOM 2007, a na zawodach najwyższej rangi odwalana jest fuszerka? To na prawde cios dla naszego sportu, bo patrząc na to, ludzie "z zewnątrz" na pewno się nie zachęcą do naszego sportu. Na potwierdzenie moich słów mapa z moimi przebiegami ze sprintu:
Polecam takie szczegóły jak krawędzi wiat, płynna granica budynku i wiaty (ściany z plasteliny??), wielkość dołków, odcień zielonego, gdzie sędziowie spisywali zawodników za przekroczenie, wiaty na mostku i na schodach. Myślę że co bardziej dociekliwy, znajdzie więcej perełek. Pozytyw organizacyjny? Na pewno teren sprintu - był rewelacyjny, uwielbiem takie, fajny start ze stadionu, trochę paarku, nieco przewyżzeń i duża część po Zamojskim ryneczku.
Jeśli chodzi o mój bieg - na pewno mapa nie przeszkadzała mi w technice biegu. Fizycznie biegło mi się słabo, ale technicznie dobrze, poza dużym błędem na PK 4. Finalnie 17 miejsce, ależ było ciasno w czołówce! Z ciekawych wyników - w damskiej elicie wygrała z przewagą ponad jednej minuty (!!!) Iwona Wicha, deklasując zawodowo biegające koleżanki. Wielkie gratulacje!
Prosto po biegu - piwko z kolegą z Zamościa na ryneczku, i po 19:00 na salę, gdzie nocowaliśmy.
Następny dzień - middle. Mój zły bieg, mapa bardzo marna, ale przede wszystkim niezbyt szczęśliwy dla mnie bieg. Po 8 PK nadziałem się po raz kolejny okiem na gałąź, tym razem wsunęła mi się pod powiekę i potarła całą powierchnię oka, co sprawiło bardzo duży ból, a co gorsze to to, że nic nie widziałem na to oko. Nakurwiłem straszliwie w lesie tuż po tym wypadku, ale finalnie decydowałem że kontynuuję. Byłem wściekły, ale nkl nie chciałem, a jednak był mi pisany...

Niestety - cięzko mi było się skupić i ominąłem jeden punkt kotrolny, robiąc nkl, co zdarza mi się niezmiernie rzadko i bardzo tego nie lubię :( ale trudno, wiele zależało od tego przypadku z okiem, przez który musiałem się odpowiednio znieczulać.
Tego dnia jeszcze jedna dziwna sytuacja - tym razem dotycząca kategorii M16. Zwycięzcą został Marcin Biederman, podczas gdy wg elektronicznego zapisu powinien zwycięzcą zostać Fryderyk Pryjma. Nie znam szczegółów tej sytuacji, nie chcę oceniać kto miał rację a kto nie, sytuacja była bardzo kontrowersyjna, ja poznałem ją z punktu widzenia zawodnika który ostatecznie zajął drugie miejsce, dobrze by było jakby dodał coś od siebie sędzia główny oraz drugi zainteresowany. Nie osądzam, ale była to kolejna wpadka organizatora, a ani Marcin ani Fryderyk nie byli temu winni, choć ten drugi przez złą organizację zdobył srebrny a nie złoty medal.
Na sztafetach z mapą dla mnie coś było znów nie tak, no ale może się mylę - tutaj jeśli chodzi o naszą sztafetę PUKSa to cała dała ciała, ale ja zdecydowanie najbardziej. Dlaczego? Popatrzcie sobie na moje przebiegi :) babol babola bobolem pogania:
W sumie zajęliśmy 7 miejsce, o 1 wyżej niż rok temu. W zasięgu było dużo wyżej. Zawsze jest. Tylko co z tego. Z biegu sztafetowego na pewno dobrze zapamiętam końcówkę pierwszej zmiany i Roberta Banacha wbiegającego samotnie prowadząc na ostatnie punkty. Wyglądał bardzo na luzie i niezmęczony a dołożył wszystkim młoddszym, czesto zawodowo trenującym kolegom. Przyznam, że podziwiam jego bieganie i z pewnością może on być sportowym wzorem do naśladowania! W elicie startuje już chyba tylko w sztafetach, ale deklasuje rywali jakby był od nich o ligę wyżej!
Pozytywny, a nawet bardzo pozytywny aspekt na koniec - po raz pierwszy w życiu w BnO miałem przyjemność stanąć na najwyższym stopniu podium MP. Nie, nie jako zawodnik, ale jako trener zawodniczki z kategorii K16, Zuzi Wańczyk, ktorej bardzo gratuluję i cieszę się z jej sukcesu!!! Fajnie patrzeć, jak robota jaką wykonujemy ma sens i procentuje, oby tak dalej! :)

Wcześniej nie pisałem, a biegałem również dużo na mapie: w Czechach na terenie byłej jednostki wojskowej w górach, w Warszawie na Szybkim Mózgu oraz na KMP, gdzie odniosłem największy jak do tej pory sukces na zawodach tej rangi, zajmując wysokie 5 miejsce (porównajcie sobie mapę z KMP do mapy z MP. Może gdyby Hewi robił też mapę w Zamościu, byłaby tak jak na KMP - świetna. To znaczy po prostu taka jaka powinna być.

Dzieje się dużo, intensywnie pracuję nad rozwojem swojej sekcji w Warszawie, poza tym ciągle jakieś nowe perspektywy się pojawiają. Ostatnie jednak wydarzenie, może zbyt osobiste, by pisać o nim szczegółowo, skłoniło mnie do refleksji, że nie warto pędzić aż tak szybko, a czasem przeznaczyć więcej czasu na ludzi, bo jak wiemy od księdza Twardowskiego, szybko odchodzą... ale życie toczy się dalej, czyli the show must go on.

Od niedzieli jestem w Estonii, gdzie startuję w sześciodniówce Tallinn O-Week 2013. Byłem tak rok temu i nie może mnie tam zabraknąć i teraz! Na bieżąco postaram się zdawać relację

A na deser bardzo fajna mapka z początku czerwca z Czech :)