Moje starty

wtorek, 26 czerwca 2012

Jukola + Tallinn O-week = przygotowanie do WUOC w trakcie sesji egzaminacyjnej


W czasie sesji, jak każdy porządny szanujący się student opuściłem egzaminy i udałem się jak najdalej od uczelni. A że jestem studentem siódmego roku, musiało mnie wywiać gdzieś na prawdę daleko. Zaniosło mnie na północ, czego można domyśleć się z poprzedniego posta. Nie pisałem jednak, skupiając się na emocjach związanych ze 100 CP Run, że miałem również przyjemność biegać w Jukoli - największych zawodach sztafetowych i chyba najbardziej prestiżowych na świecie. 
Kilka słów o Jukoli...
Dojechaliśmy z Wojtkiem do Helsinek bezpośrednio z Wawy, przesiadając się jedynie w Rydze i potem w Talinie na prom. O ile w rydze trwało to 10 minut, to w Estonii mieliśmy całe 7 godzin dla siebie. Iść spać nie było sensu, zawitaliśmy więc do najstarszego pubu w Talinie, gdzie raczyliśmy się Saku dopóki nas nie wyproszono (bynajmniej nie za awantury, jakie Wojtek ciągle wszczynał już po pierwszym kufelku). Była 4 więc do otwarcia termanala promów trochę jeszcze zostało - spożytkowaliśmy ten czas kimając na ławce w porcie. Przepiździło nas niemiłosiernie, było mi koszmarnie zimno. Na promie też spanie, tym razem już w restauracji. W Helsinkach trochę marszu do dworca, potem w autobus, szukanie przez 5 godzin naszej ekipy i wreszcie położenie się na trawie spać. 
Moja zmiana - 4, zacząłem o 3:30. Biegając w elitarnej sztafecie IFK Goteborg 3, startowałem świadomością że będę osobą która najbardziej zawali całą sztafetę. Okazało się jednak, że miałem świetny bieg jak na mnie i na Skandynawie, cały czas nawet wiedziałem mniej więcej gdzie jestem, i sporo rzeźby udało mi się przeczytać. Tempo zawrotne, bo coś koło 8:20/km. Pierwszy raz nie byłem najgorszym zawodnikiem IFK, spadając jedynie o 7 miejsc (choć na drugiej radiokontroli uzyskałem awans ogólny dla sztafety aż o 31 miejsc, plasując nas na 118 miejscu!), na i tak wysokie 156 miejsce. Właściwie nie zrobiłem żadnego bardzo dużego błędu, tracąc do zwycięzcy tylko 20 minut, i uzyskując 284 czas 5 zmiany. Cała sztafeta ukończyła rywalizację na 142 miejscu, ja zaś też miałem kilka zadawalająco wysokich międzyczasów. Jak na skrajne niewyspanie i opuchniętą kostkę, wynik bardzo zadawalający. Wojtek pobiegł równie dobrze, dzięki czemu z Helsinek wracaliśmy we względnie dobrych nastrojach, choć potwornie niewyspani.





Od poniedziałku zaczęliśmy Tallinn O-week, czyli bieganie na orientację po Estońsku. 1 etap w ogrodzie botanicznym, dla mnie już słabiutki, zająłem 29 miejsce na 96 sklasyfikowanych (+4 nkl), wybitnie czesząc 4 kolejne punkty
We wtorek bieganie poza Talinem, bieg całkiem niezły. Niestety ostatni punkt czesałem około 5 minut nie wiedząc co się dzieje. Teren przyjemny, choć dla mnie wcale taki nie był jak dla niektórych. Miejsce 20/64 (+5 nkl), gdyby nie jeden błąd byłoby duużo wyżej, gdyby nie 3 błędy - 2 miejsce było do zdobycia.
Środa to wyczekiwany przeze mnie sprint. Teren taki jaki pod sprint jest mój wymarzony - miasto, uliczki, przejścia tajemne i nietajemnw, ludzie których się mija jak tyczki, wysokie tempo biegu.
rynek starówki w Talinie - tu cisnąłem z 10 na 11 grubo poniżej 2:32 / km

z Wojtkiem na mecie biegu sprinterskiego, w przeddzień zawodów





Do tego możliwość zdobycia punktów do rankingu światowego (WRE). Bieg z jednym dużym, ok 40 sekundowym błędem i kilkoma mniejszymi. Starata do wicemistrza Europy, Kirila Nikolova - 3 minuty. Niestety, bieg został anulowany, bo dla ostatnich kilku zawodników jedna z bram była zamknięta. Co ciekawe, to była brama, prowadząca do podwórka, z którego wchodziło się do naszego hostelu. Wielka szkoda, bo szansa na pokaźną ilość punktów do rankingu (ok. 900) poszła się j..... A wiedziałem że na drugim biegu WRE zbytnich szans na wysokie zapunktowanie to nie mam, bo był to middle.
Czwartek zostałem już w Talinie sam - i tego dnia miałem chyba najlepszy bieg. Na bagienkach w Kodasoo udało mi się zająć 11 miejsce na 49 biegaczy. Ograłem m.in. rywali z Australii na Akademickie Mistrzostwa Świata.
Piątek przedsmak soboty, czyli zupełni inny teren od pozostałych - Voose, dość daleko, bo ok 60 km od Talina. Tumult komarów, duże krzaczory (choć co to są duże krzaki przekonałem się dopiero dzień później), i kolejne punkty do zdobycia. Czesałem dużo, ale teren mega ciężki, porównując do poprzednich etapów. Teren porównywalny do 4 etapu z WOC O Festival we Francji (Le Pleurachat), choć na dużo mniejszym obszarze i skał też tam nie było. Tak czy siak, ukończyłem na 31/47 i historyczny awans w rankingu światowym o 558 miejsc - z 2126 na 1568 miejsce :D od razu mi lepiej się zrobiło.
Na ostatni dzień poświęciłem cały poprzedni post, teraz tylko wisienka na torcie, czyli mapki - niestety bez przebiegów bo już po 20 punkcie Garmin odmówił współpracy i praktycznie nadaje się teraz raczej bardziej na złomowanie niż na bieganie w nim. 100 CP run długo mi pozostanie w pamięci. Jakże jestem szczęśliwy, że dotrwałem do końca, nie schodząc z trasy, mimo duużych kryzysów.
100 międzyczasów każdego zawodnika dostępne z tego biegu tutaj :)



po ukończeniu biegu ze 100 PK. I znów niektórzy będą szukać dowartościowania porównując swoją muskulaturę do mojego otłuszczenia. Trudno, i tak jestem ciacho :D

Jutro już wyjazd na imprezę sezonu - czyli Akademickie Mistrzostwa Świata w Biegu na Orientację - Alicante 2012 (WUOC). Biegam klasyk, sprint i sztafetę. Nie ukrywam, że największe nadzieje wiążę ze sprintem. Będę robił tak jak pewien piłkarzyk zapowiadał przed meczem z Czechami.
Wyjdzie zapewne podobnie jak i naszym kopaczom z Czechami we Wrocławiu, ale ważne by walczyć o marzenia!


sobota, 23 czerwca 2012

Estoński obłęd


Kilka słów na gorąco po dzisiejszym biegu, bo później ochłonę i znów zacznę farmazony pisać.
Dziś odbył się finałowy bieg Tallinn O-Week, czyli 100 CP run. Tak tak, 100 punktów było do podbicia.
To co dziś mnie zastało przerosło moje najśmielsze oczekiwania, sam nie wiem jakie uczucia mi towarzyszą po tym biegu.
To był koszmar!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! To było cudowne!!!!!!!!!!!!!!!!! Nigdy, nigdy, nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Dzisiejszy bieg ukończyło 24 z 62 startujących osób (!!!!!), podczas gdy inne biegi podczas imprezy ukończało ponad 90% osób, tutaj ukończyło 39 %. Ile mi rzeczy przez głowę przeszło podczas tego biegu. Trasę 12,5 km pokonałem w 3,5 godziny, ale mimo to byłem niezmiernie szczęśliwy z podbicia tego punktu numer 100.
Wczoraj nie najlepiej się prowadziłem, i wraz z Hindusem i Holenderką troszkę się przyimprezowało. Niby nic takiego, szaleństwa nie było, jak to bywało już nie raz na truskawkowej imprezie albo pod komendą na Bielanach. Niemniej, po 4 godzinach snu nie czułem się najlepiej. Start o 12:42, więc zdążyłem się jeszcze godzinę przespać z centrum zawodów.
Cały bieg towarzyszyła mi ulewa. Ulewa, nie deszczyk, niesłabnące, jednostajne, intensywne oberwanie chmury. Do tego temperatura ok 10 stopni i średnie tempo "biegu" ok. 17'00"/km sprawiły że było mi przenikliwie zimno.
Druga sprawa - komary. Roiło się od nich wszędzie. Niedopuszczalną rzeczą było zatrzymać się w miejscu. Nigdy tylu komarów nie widziałem, nawet w Kampinosie na mokradłach. Miałem niby spray antymoskito, ale po pierwszych kilku punktach deszcz zmył go doszczętnie.
Gdzieś koło 20 punktu rozwaliłem Garmina, choć wcześniej już w tej ulewie odmawiał posłuszeństwa.
Punkty 42-51 poszły całkiem sprawnie.
Na punkcie 67 zaczęło mi już ryć banię, przestałem kontrolować teren. Dotrwałem jednak do punktu 75 jeszcze bez kryzysu psychicznego. Tam się zaczęlo...
Kolejnych 20 punktów, czyli punkty 75-94 organizatorzy uraczyli nas wartwicówką. Zresztą, nawet jakby była cała mapa niewiele by to zmieniło. Tej części mapy nie znałem z wczorajszego biegu, więc nie wiedziałem czego się spodziewać. Jak się okazało - najgorszego (najlepszego???!!!??).
Syf totalny, totalny!!! Tam powinien być zielony niemożliwy do przejścia. Dochodziło do sytuacji w których widziałem punkt, byłem bardzo blisko niego i nie mogłem się do niego dostać. Przemarzłem niemiłosiernie, chyba ostatnio podobnie czułem się na wycieczce biegowej w zimie biegnąc grzbietem w kierunku Odroczenia i tracąc czucie w kończynach.




Nauczony poradami Beara Gryllsa, zdjąłem dederon i ciskałem przez las pół-nago. To lekko pomogło - dalej mi było zimno, ale mogłem to znieść. Nie byłem w stanie zawiązać sznurówek. Kilkakrotnie byłem bliski rezygnacji, bardzo bliski. Szczególnie gdy mnie telepało z zimna podczas przedzierania się na punkt 82..Odległość 100m między punktami 81-82 pokonałem w zawrotnym czasie 16' (to chyba tempo jakieś 160'/km). Ile do siebie gadałem podczas tego biegu, ile kląłem, ile jęczałem - gorzej niż gospodyni hostelu po schlaniu gęby dzień wcześniej. Każdy krok w tym gąszczu sprawiał ból, ale i każdy przybliżał do celu.
Gdy zakończyłem warstwicówkę, na 95 punkcie byłem już pewien że ukończę. Aha, zapomniałem dodać, o ile bagna pomiędzy pierwszymi 75 punktami były bardzo przyjemne i komfortowo się po niech biegało, o tyle te na północy były często po pas, a przekraczałem je kilkakrotnie co mocno przyczyniało się do wychłodzenia.
I w końcu podbiłem upragnioną setkę, czyli punkt o kodzie '200'. Dobieg do mety - jak zawsze się zebrałem. Na mecie wydruk międzyczasów niczym paragon po rodzinnych przedświątecznych zakupach w supermarkecie. Jeszcze tylko upewniłem się czy OK, a jak okazało się że tak, byłem na prawdę z siebie dumny. Jak to cele potrafią się zmieniać w zależności od sytuacji. Przed biegiem chciałem walczyć o pierwsza '6', po biegu byłem dumny z 23 miejsca i tylko 1 godziny 45 minut straty do zwycięzcy Timo Silda (moim zdaniem to kosmita).
Z pełnym przekonaniem twierdzę że był to najtrudniejszy bieg w moim życiu. Nie tylko jeśli chodzi o warunki, ale również i o teren. Obiektywnie porównując, mapa Voose to najtrudniejsza mapa na jakiej biegałem - wliczając mapy z MŚ we Francji czy mapy ze Szwecji, o Jukoli nawet nie wspominając.
To była masakra, czuję się zgwałcony psychicznie po tym biegu, cięzko mi nawet myśleć, ale poczułem chęć podzielenia się swoimi przeżyciami z tego biegu, dlatego piszę. W końcu siedzię tutaj już 3ci dzień samemu...
Wcześniejsze biegi były łatwe - tak mogę w aspekcie tego co się działo dzisiaj ocenić je. To był szok, że może mnie czekać coś takiego. Nigdy nie byłoby dla mnie do pojęcia, że można uprawiać orienteering w takim terenie. 4 etap O-festivalu czy każda mapa w Szwecji jaką biegałem w porównaniu z tym co było dzisiaj, to przyjemne i łatwe biegi. Tak bardzo się cieszę, że dziś się nie poddałem, choć już na tej warstwicówce pogodziłem się z tym że nie ukończę.
Nie wiem co będzie dalej, ale ten bieg dał mi ogromnie dużo do myślenia, jestem po nim obłąkany (w sumie przed nim też nie było ze mną OK).
Jutro w domciu już będę, może coś naskrobię i wrzucę ładne mapki a nie robione telefonem komórkowym.

Aha jeszcze jedno przemyślenie z biegu - orientaliści to totalne świry, czuby, wariaci, psychole. Nie wiem jak bardzo trzeba mieć zrytą banię żeby rwać się na coś takiego co było dzisiaj. Duuuży szacun dla wszystkich co ukończyli dzisiejszy bieg, ale przydałyby się kaftany dla nich na mecie i prosto spod Talina do Choroszczy. 

czwartek, 14 czerwca 2012

MP i nowa życióweczka


Ponieważ zapieprz ostatnio jest niemiłosierny, sypiam po 3 godziny na dobę, będzie krótko i na temat.
Po pierwsze - jako gwiazda sportu informuję wszystkich fanów że jeszcze żyję :D
Po drugie - nie miałem tak napiętego grafiku od daaawna. Jestem totalnie wyeksploatowany, głównie dzięki uczelni, może też troszkę dzięki pracy przy EURO, choć na to nie narzekam.
Po trzecie - Mistrzostwa Polski, czyli zaległy temat. Poniżej mapki:


Sprint - słaby, bezbarwny bieg i dalekie 13 miejsce
Średni - wydawał mi się moim najlepszym biegiem, ale wystarczało to zaledwie na 12 miejsce - duży zawód
Sztafety - najmniej istotny bieg, ale i tak musiałem go zwalić. Płynnie jak nigdy, i jeden mega błąd. Spadłem z 6 na 8 miejsce.
Ogólnie - dużo większe oczekiwania, występ mierny, liczyłem na dużo więcej. Bardzo boli błąd z 3 dnia (mimo że to sztafety) - jak policzyłem w Sporttracku dokładnie wynosił mój błąd 4'50" (tylko na jeden punkt!). Plus że po tych zawodach wywindowałem się na 14 miejsce w rankingu.
Tydzień po biegałem 5000m - wynik 16:34,49 czyli nowa życiówka. Wiem że dla wielu to wynik śmieszny i żałosny, ale mnie na dany moment on satysfakcjonuje, choć wiem że jeszcze przede mną ponad 3 minuty z tego do urwania... Ale każda życiówka cieszy.
Odkryłem super statystyki na stronie pzla.pl - polecam wszystkim!
TABELE SEZONU PZLA
Dzięki nim znów mnie ta lekka zajarała i będę na pewno na stadionie startował jak tylko się da :)
Póki co jestem 42 zawodnikiem w Polsce na 5000m haha :D Wiadomo że to nie oddaje stanu faktycznego, ale fajnie sobie podbijać staty :)
W niedziele rozwaliłem nogę na rowerze, jeszcze przed biegiem na 5000m i boli z dnia na dzień a co gorsze puchnie, zobaczymy jak to się rozwinie. Poniżej kilka fotek z życióweczki na 5000 autostwa mojego dobrego kumpla Grześka:









A jeszcze dla ciekawości kilometry, łapane przez Krzyśka, któremu duże dzięki za kibicowanie w tej ulewie! :)
3:12,62
3:20,75
3:23,37
3:23,60
3:13,03
Gdyby tak utrzymać tempo pierwszego kilometra, to byłbym bliski osiągnięcia celu na ten sezon.
Teraz Tallinn O-week, czyli długo wyczekiwane zawody przeze mnie. Liczę na dobre bieganie tam i na odespanie trochę tych ciężkich dni (choć w najtańszym hostelu z tym odsypianiem może być różnie :P)
Po drodze zahaczamy o Jukolkę, gdzie biegam w mistrzowskim trzecim składzie IFK Goteborg.
Wyniki z Estonii powinny być tutaj - zaczęcam do śledzenia :)
http://www.sk100.ee/2012/oweek/index.php
A tam 6 dniowe zawody, z czego 2x zaliczane to rankingu światowego, jaram się :)
Obym po środowym sprinicie w Tallinie mógł zrobić tak: