Moje starty

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

I kroczek do przodu i 3 kroki w tył

Tak to z grubsza wygląda...


Środa - Szybki Mózg. Błędy, błędy, błędy. Do tego biegało mi się strasznie ciężko. Ponad minuta oklepu...
Sobota - Mistrzostwa Warmii i Mazur w Mierkach koło Olsztynka. Bardzo sympatyczne zawody, na kartach. Nawet wygrałem z niezłą przewagą. Tyle pozytywów. 2 błędy karygodne, za duże, i wystarczyło by startował przeciętny orientalista, żeby mnie ograł... Po mega błędzie (ok. 2'20") na 12 i z wściekłości zacząłem nakurwiać na maksa czego efektem było nadzianie się piszczelem na gałąź. Fajnie w sumie wyglądało, bo noga we krwii na mecie, ale troche jednak bolało. Do tego tradycyjnie - 2 razy nadziałem się na oko, ale tym razem obyło się bez dużego bólu. No i jeszcze dederon rozdarty dość znacznie. Ale te zawody były na pewno lepszym dla mnie wyborem niż biegowe na które się wybierałem.
W niedzielę miałem pobiegać w zawodach, ale wszyscy mi odradzali więc odpuściłem. Poza tym mi się nie chciało.
W sumie to nic mi się nie chce, czuję się bardzo źle biegowo, wczoraj 10 km w 53 minuty po Kampinosie sporo mnie kosztowało i tylko myśl o chłodnym piwku w sklepie w Truskawiu trzymała mnie żeby nie zacząć iść.
Teraz zaczyna się czas startów, na pierwszy ogień GPM - fajnie byłoby wygrać, ale konkurencje bardzo mocna jak dla mnie, więc i podium, a nawet pierwsza 6 będą niezłe.
Potem pojechałbym na Tiomilę, ale: 1) brak mi już środków na wyjazd do Szwecji, 2) nie wiem czy się łapię do trzeciego składu IFK, 3) nawet jeśli, to jechałbym sam, a tego już mam trochę dość, 4) nawet jakbym pojechał to omijają mnie bardzo fajne zawody - GP Nadleśnictwa Ostrów Mazowiecka, które są jednocześnie Mistrzostwami Mazowsza w klasyku (polecam wystartować wszystkim którzy mogą!!!). Tak więc raczej marne szanse na wyjazd do Szwecji, choć fajnie byłoby wystartować w tak wielkich i prestiżowych zawodach jak Tiomila. Myślę że jednak w Ostrowii będzie dużo fajniejsza atmosfera dla mnie :)
A potem już tylko najważniejsze starty. I nie ukrywam - boję się ich bardzo. Jak coś pójdzie nie tak, nie mam na co zwalić. Nie było ani kontuzji, ani choroby (no może poza ustawiczną chorobą głowy). Stwarzam sobie dużą presję, bo wiem że od zbliżających się zawodów wiele zależy. I nie może być tam miejsca na błędy czy na wolne bieganie.

Napisałbym trochę jeszcze rzeczy które bolą i które z pewnością kształtują mój charakter w nie mniejszym stopniu niż sport, ale pamiętać należy że to blog sportowy i wzorem Jarka Kaczyńskiego i Antka Macierewicza pozostawię niektóre rzeczy niedopowiedziane i w domyśle. Bo ciężko o niektórych rzeczach się pisze, a jeszcze ciężej rozmawia

środa, 18 kwietnia 2012

Finlandia... wypijmy za błędy


Nie będzie kolejnego tytułu posta w glorii chwały i zwycięstwa. Bardzo, ale to bardzo bardzo bardzo mieszane uczucia mam związane z tym wyjazdem i startem.
Miałem wielką przyjemność wziąć udział w pierwszych Halowych Mistrzostwach Świata w Ultrawieloboju Lekkoatletycznym (IAUM World Indoor Championships - Tetradecathlon). Impreza, o której już od kilka lat marzyłem o wzięciu w niej udziału. Wierzyłem nawet po cichu w sukcesik, jednak czy go odniosłem?
Miałem wielką przyjemność spędzić w Finlandii, kraju o którego odwiedzeniu marzyłem od dziecka, 5 dni w przemiłym międzynarodowym towarzystwie, a w szczególności w towarzystwie nowych Fińskich przyjaciół, którzy ugościli mnie w sposób przekraczający moje śmiałe oczekiwania.
Ale nie wszystko było takie różowe...
Do Helsinek przyleciałem w piątek, samolotem PLL LOT - pierwszy raz miałem przyjemność podróżować tak burżujskimi liniami, a wszystko dzięki ofercie first minute i kupnie biletów już w grudniu w cenie nie droższej niż "tanich" linii. I muszę przyznać - jest różnica, polecam każdemu, o ile możliwe znalezienie taniego biletu, podróż LOTem (hm, może by mnie zaczęli sponsorować za taką reklamę :D).
Sobotni poranek zaczął się pierwszą konkurencją - 60m. To był kubeł na prawdę lodowatej wody na głowę.

Ostatnie miejsce w swojej serii (co prawda miałem najmocniejszą ze wszystkich) i żenujący czas 8,43. Nie mogłem uwierzyć że tak wolno... :( dodatkowo zapomniałem już że do sprintów należy się rozgrzać troszkę inaczej niż do długich. Efekt - uraz mięśnia dwugłowego lewej nogi. Dalszy start był pod znakiem zapytania. Zacząłem go długo rozciągać i próbowałem walczyć dalej, choć z mocno podciętymi skrzydłami.
Druga konkurencja - skok w dal. Kolejny żałosny wynik - 4,79. Nie byłem w stanie dalej.
Do 800 m niby przystępowałem jeszcze na świeżości, ale po udanych startach w Czechach, do soboty nie zdążyłem jej tak na prawdę złapać. Kolejny wynik poniżej wszelkiej krytyki - straciłem całkowicie wiarę w siebie - 2:16,74. Tu co prawda udało się wyprzedzić jednego z zawodników (na 60 i w dal byłem ostatni).
Kula - jak to kula, tyle ile się mniej więcej spodziewałem - 8,34 i znów przedostatni rezultat.
400 m - to chyba jeden z najbardziej wstydliwych wyników. Głupio mi bardzo, ale wynik poszedł w świat - 60,70.
Wzwyż - totalna porażka!!!!!!!!!! Zaliczyłem ledwo 143 cm, przy 146 czymś strącałem poprzeczkę, bo wysokość miałem, tylko jak się nie skakało w ogóle przed zawodami to tak jest...
No i 3000 - jedyna konkurencja jaką wygrałem w sobotę. Biorąc pod uwagę to, że w tym się specjalizuje i to moja zdecydowanie konkurencja koronna, to wynik poniżej wszelkiej krytyki - 9:53,45.
Niedzielny poranek był bardzo ciężki - dwójki bolały na tyle że miałem problemy z chodzeniem. Na szczęście startowałem w 2 grupie, miałem więc 2 godziny czasu na wyspanie się na zeskoku skoku wzwyż. Drugi dzień zaczynał się od płotków - 60m. Wysokość - 1,07 m. To na prawdę wysoko. Długo rozciągałem dwójkę przed tym biegiem, ale i tak z uwagi na bardzo duży ból zdecydowałem się atakować tylko jedną nogą (prawą). Skutkowało to tym, że zamiast rytmu 4 krokowego, musiałem pobiec 5 - krokowym, co bardzo pogorszyło mój rezultat, ale i nie niosło za sobą takiego ryzyka kontuzji.
Druga niedzielna konkurencja to skok o tyczce. Zakładałem z góry, że nie zaliczę żadnej wysokości. Jednak Juha (zawodnik u którego mieszkałem) nauczył mnie w 5 minut podstawowych zasad skoku i zaczęło mi to nawet wychodzić. Co więcej - zacząłem z tego czerpać dużą radochę! Niestety, dotrwałem tylko do wysokości 2,15 m, którą finalnie 3 razy strąciłem, choć bardzo niefortunnie. 2 metry udało się przekroczyć - mój wynik w tyczce to 205 cm.

1500 - kolejna konkurencja, o której mógłbym zapomnieć. Ślimeczego wyniki 4:38,73 na pewno nie tłumaczył ciągły ból nogi :(
Rzut ciężarkiem (16 kg!) też próbowałem po raz pierwszy podczas tych zawodów. Udało się wyprzedzić w tej konkurencji dwóch zawodników, rzucając 6,28 m.
200 m pobiegłem bardzo asekuracyjnie z uwagi na mięsień dwugłowy, trzymający się chyba miejsca przyczepu na ostatnich aktonach.
Trójskok - bez rewelacji, ale i bez tragedii. Spodziewałem się mniej więcej takiego wyniku - 10,58.
Przed ostatnią konkurencją miałem ogromną stratę do Niemca, Floriana Grassla. Po pierwszym dniu, udało mi się go wyprzedzić o kilkanaście punktów. Jednak po 6 z 7 konkurencji dnia drugiego zbudował na tyle dużą przewage, że wyprzedzenie go graniczyło z cudem.
Na 5000 m postawiłem sobie cel bardzo łatwy - pobić rekord świata na tym dystansie w czternastoboju, ustanowiony przed dwoma laty przez świetnie biegającego Holendra - Engelsa Marnixa (16:57,05).

Pierwsze 2 km w założeniu - 3:23 i 3:22. I na tym koniec :( kolejne w 3:28, 3:33. I nie zmienił za wiele ostatnie przebiegnięty w 3:19. Efekt - kolejny żałosny rezultat 17:09,61.
Podsumowując - 2 z 14 konkurencji wygrałem, ustanowiłem rekord Polski - 5881 punktów, cieszyłem się bardzo że ukończyłem wszystkie konkurencje, ale i byłem mocno zawiedziony prawie wszystkimi wynikami.
Poznałem prawie wszystkich zawodników i muszę przyznać że ultrawielobojowe towarzystwo przypomina mi trochę to orientalistyczne - wszyscy się znają, panuje bardzo rodzinna atmosfera na zawodach. Wszyscy zawodnicy okazali się przesympatycznymi i często zwariowanymi ludźmi. Polubiłem ich bardzo i na pewno nie był to mój ostatni start w ultrawieloboju! Ale następnym razem mam zamiar się przygotować, chociaż troszkę! Na koniec pobiegliśmy sztafetę na bosaka mix 4x100 metrów. W składzie Polsko - Niemiecko - Holendersko - Austriackim zajęliśmy zaszczytne 3 miejsce :D
Filmik z dekoracji autorstwa Juhy i bezcenne usłyszeć "Polish record - 5881 - Poland, Karol Galicz" :D

Następnego dnia to, co lubię kocham najbardziej - mapka!!!!! Matleena, bardzo sympatyczna i urocza dziewczyna którą poznałem w Finlandii, jedna z dwóch zawodniczek startujących na mistrzostwach, znalazła mi trening na mapie w Helsinkach, dzień po Mistrzostwach, czyli w poniedziałek. Bardzo obolały, ruszyłem po południu w stronę parku Paloheina na północnych obrzeżach stolicy Finlandii.

Teren łatwiutki, potruchtałem bez błędów właściwie. Jedynie warunki były dość trudne - bardzo duże ilości śniegu wciąż pozostawały po zimie w lesie, bo uniemożliwiało bieg. Dodatkową atrakcją jest bieganie w takim terenie w warunkach w startówkach Asicsa :) Trening kosztował bardzo drogo, bo aż 6 euro, ale był chociaż zorganizowany - miałem okazje pierwszy raz w życiu biegać na dziwnym systemie potwierdzania punktów zwanym EMIT. Jakoś chyba jednak wolę SI... Udało się zająć 3 miejsce bez żadnej napinki w spacerowym tempie - tutaj WYNIKI TRENINGU. Co ciekawe - w treningu wzięło udział 500 osób!!!!!!!!!! Dostępne są nawet Międzyczasy, choć niezbyt czytelne.
Jeśli chodzi o same Helsinki - to byłem w miejscu, w którym najbardziej zależało mi być, czyli na stadionie Olimpijskim. To tu przed 60 lat legendarny Emil Zatopek święcił triumfy na trzech dystansach - 5000, 10000 i w maratonie.

Stadion zrobił na mnie ogromne wrażenie, czuć był powiew historii. Z drugiej strony, jak na swój wiek stadion jest wyjątkowy zadbany! Bardzo chciałbym tam kiedyś wystartować!
nawet Paavo pozwolił się sfotografować ze sobą

Juha - zawodnik u którego mieszkałem przez te kilka dni. Bardzo gościnny i sympatyczny facet!





wtorek, 10 kwietnia 2012

Czechy podbite!

Good job!

Po życiowym sukcesie jakim było zwycięstwo w KOZEL CUP, przyszedł czas na świąteczny wyjazd do Czech. Zaczęliśmy od treningu w Sobótce - całkiem przyjemny truchcik wspólnie z Wojtkiem, metodą Szwedzką, czyli co punkt zmienialiśmy się na prowadzeniu. W miarę czysto i wszystko było widać. Duży błąd to oczywiście moje prowadzenie Ale po środowym progu czułem jeszcze duże zmęczenie w nogach.
Sobótka - nocleg nr 1
Ceska Lipa - noclegi nr 2,3,4 i ekskluzywna kolacja na ławeczce gimnastycznej
Następny dzień to już treningi w Czechach - ogarnianie przez Hewiego, jak zresztą większość szczegółów wyjazdu - dzięki Maćku za ogólny ogar :) Trochę nie byłem za tym żeby biegać tyle przed zawodami na których mi dość zależało, ale takiej okazji biegania z mapką nie można przepuścić. Pierwszy trening bardzo fajny, z błędaskami:
Drugi w na prawdę superowym terenie, chyba dużo trudniejszym niż same zawody. Mimo lekkiego zmęczenia, zdecydowałem się na przebiegnięcie całego, choć nie aż tak długiej trasy. Mnóstwo skałek - mnóstwo zabawy:

I nadszedł piątek - pierwszy dzień moich pierwszych zawodów w Czechach :) Pierwsze punkty uważnie i czysto. Dopiero na 6 większy błąd około minutowy. 7 i 8 spoko, 9 biegłem nie tym jarkiem. 10 i 11 czyściutko, 12 baaaardzo ostrożnie, ze skokiem nad szczeliną skalną który troszkę wyzwolił adrenalinki. 13 i 14 za wolno. Na 15 umarłem, musiałem stanąć bo nie dawałem rady z wycieńczenia, duży skurcz brzucha. O dziwo szybko przeszło i kolejne punkty pobiegłem nie dość że czysto to i szybko, choć żadnego z przebiegów 16-20 nie wygrałem. 21 bardzo źle - niepotrzebnie obiegałem. Tutaj było do urwania 1,5 minuty. Kolejne punkty już dobrze, na 28 nawet wygrany przebieg. Najgorszy błąd na 29 (ok. 1,5 minuty).
Po wbiegnięciu na metę byłem zadowolony, mimo kilku błędów liczyłem na pierwszą 10. Bardzo zaskoczył mnie wynik Kuby, który biegał ten etap 43 minuty! (ja 51). 

Skończyło się u mnie na 24 miejscu, tracąc nieco ponad 8 minut do zwycięzcy. Ogólnie byłem zadowolony.
Na prawdziwe zadowolenie przyszła jednak pora nieco później.
skupienie przy kawce przed etapem nr 2

Po sprawdzonej i skutecznej regeneracji pod postacią kilku butelek czeskiego dobrego piwa, smażonego syra i hektolitrów Kofoli przyszedł czas na klasyk. 

Drugi dzień zmagań na mapce Prusky Kamen rozpoczął się chłodnym porankiem. Gonił mnie na 3 minutki Kuba i bardzo chciałem odwlec ile się da wymiar kary i nie dać się dogonić. Szło mi to na prawdę dobrze - dopiero na 11 zrobiłem jakiś bardziej znaczny błąd. 12 też jakoś chyba nie za dobrze. I w końcu błąd, a właściwie błędzik na 21. Biegnąc z 20 popełniłbym ten sam błąd co Chrupek na etapie pierwszym - postanowiłem sobie że pobiegnę z 20 na 22. Dlaczego????? To pytanie pozostawię bez odpowiedzi... Dobrze tylko że się skapnąłem, gdy biegnąc wzdłuż pola za cholerę nie pasował mi kierunek z kompasem. To zawahanie, niby tylko 40 sekundowe, kosztowało mnie tyle że ujrzałem Kubę, który nabiegał na punkt właśnie przeze mnie podbijany. Dostałem propsy że dopiero na 21 mnie dogonił, ale ja za nic nie chciałem biec mu na plecach, zdecydowałem się więc na prowadzenie. I zaczął się szybki bieg. Wszystkie punkty do 27 biegłem pierwszy, co mnie cieszyło, choć ciągle nerwowo się oglądałem czy aby mnie Kuba nie chciał wyprzedzać. 28 podbił przedemną, na 29 hardy i karkołomny zbieg na którym już nie patrzyłem pod nogi noi na finiszu udałoi się Kubę ograć, co nie zmienia faktu że w ogólnym rozrachunku byłem dokładnie 2:59 za nim. 

Startowałem, znając już wynik Hewiego, który startował w pierwszej minucie startowej i bardzo chciałem się choć do tego rezultatu zbliżyć. Okazało się że nie tylko się zbliżyłem, ale i pobiegłem o ponad 2 minuty szybciej niż Maciek, zajmując świetnie jak na mnie 6 miejsce. 
Uświadomiłem sobie też, że aby zajmować wysokie miejsca w elicie, trzeba biegać po prostu bezbłędnie. Każdy błąd kosztuje kilka miejsc w dół. 
Trzeciego dnia czekał nas bieg pościgowy. Po 2 etapach zajmowałem wysokie 11 miejsce. Marzyłem o awansie w 6, ale i zdawałem sobie sprawę że większe prawdopodobieństwo jest spadku niż awansu. W dodatku było bardzo ciasno i spadek o wiele pozycji był bardzo prawdopodobny. Między 4 a 14 zawodnikiem było zaledwie 3,5 minuty różnicy! Ja miałem główny i ambitny cel - dogonić na 1:03 Maćka Hewelta i jednocześnie uciec zawodnikom którzy startowali za mną 6 i 11 sekund. 


Jedynkę już podbijałem za nimi - to skutek beznadziejnego wariantu zbiegu do drogi i ponownego podbiegu. 2, 3 i 4 biegłem w grupce i o dziwo potrafiłem się znaleźć w takim bieganiu. Na 5 ku mojemu zdziwieniu, ujrzałem już plecy Hewiego - to dodało mi pewności siebie którą bardzo potrzebowałem po słabiutkim początku.

5 tylko my nie zbiegliśmy w dół, doczytując dobrze mapkę - reszta zleciała po czym ponownie wbiegła. Na 6 obaj wybraliśmy zupełnie inny wariant, ale i tak na punkcie się spotkaliśmy. Punkty 7-13 pokonane razem z Maćkiem. Na 13 błąd, ale na szczęście nieznaczny - widziałem że jest źle ale zbyt mało pewności siebie spowodowało że pobiegłem za Maćkiem. 14 zaś, zupełnie inaczej niż wszyscy i jednym słowem - beznadziejnie. Wydawało mi się że obiegnę górę, ale na prawdę wyszło takie samo przewyższenie, a poza tym dłuższy wariant. Baaaardzo byłem wściekły na siebie i darłem japę na cały czeski las w mało cenzuralnych słowach (niestety przy głupich błędach na mapce miewam taką przypadłość). Wbiegłem na pole i zacząłem gonić 5 osobowy tramwaj, który był widoczny z oddali, z motorniczym Hewim na czele. 15 za Hewim, kontrolując sytuację, 16 wziąłem w swoje ręce i zacząłem mocny bieg po długaśnym przebiegu. Nawigowałem bezbłędnie i na 16 Hewiego nie widziałem, który obrał inne wejście na punkt. 17 właściwie na kreskę, niestety bardzo dużo straciłem do pierwszego na tym przebiegu Leifa Badera z Niemiec, który dołożył mi aż 43 sekundy! Co gorsze, nie wiem gdzie leżał mój błąd, a dostać 43 sekundy biegowo na 4,5 minutowym przebiegu to raczej nierealne. 18 bałem się biec sam, puściłem więc Czecha przodem, ucząc się już po drodze ostatnich punktów. 19 też asekuracyjnie, 20 zaś wyrwałem z kopyta. Po drodze biegłem w trupa, oglądając się co chwila za siebie i widząc zbliżającego się rywala. Wypatrywałem punktu o kodzie 100, a jego wciąż nie było i nie było... Kompletnie zarżnięty podbiłem ostatni punkt, umierając na dobiegu do mety. Chyba jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło dostać na dobiegu 3 sekundy - ledwo się przemieszczałem pomiędzy taśmami wyznaczającymi dobieg. 11 sekund za mną na metę wpadł Niemiec, a kolejne 10 Czech. Następny przybiegł Hewi. Spodziewałem się około 8 miejsca, ale dostając wydruk byłem zdezorientowany - "3 out of 5 placed" - nawet nie miałem siły tego rozkminiać. 

Okazało się że Czech który przybiegł za mną, sczytał się przede mną, czego efektem było zajebiste 4 miejsce! Byłem bardzo pozytywnie tym zaskoczony, nie chciało mi się wierzyć w tak znaczący awans (7 miejsc!!!).

To był niewątpliwie mój najlepszy dotychczasowy występ w zawodach! 
Do tego warto odnotować rewelacyjny wynik Wojtka, który zajął 2 miejsce w bardzo mocno obsadzonej kategorii M18 - brawo Mistrzu, oby tak dalej!!!!!
tuż po 3 etapie - oczywiście gęba ubłocona

dwóch najlepszych eliciarzy - Mazowsze rządzi! :D

pierwsze nasze podium (M18) - brawo Wojtek!!!

... i drugie w elicie kobiet - brawo Daria i Ewa!

Noi elyta - czyli 3 Niemców, 2 Polaków i Czech

ze swoim ziomalem Wojtasem - tuż po wręczeniu kopert z wysypującymi się banknotami euro za 2 i 4 miejsce 
dobra furka nie jest zła :)
fotki autorstwa Zuzi Kubickiej

Teraz pora na troszkę inne wyzwania - już w piątek wyjazd do Helsinek. Szczerze mówiąc, chętnie bym troszkę odpoczął od wyjazdów, choć z drugiej strony szybko łapię zamułkę w domciu siedząc ciągle przed fejsikiem i worldofo. Na Mistrzostwa Świata jadę bez przygotowania, medal byłby ogromnym sukcesem, ale to nie jest moja naważniejsza impreza. W kolejnym tygodniu chyba niestety nie pobiegam na mapce, bo być może wybiorę się na jakieś zawody biegowe. Może nawet na jakieś konkretniejsze. Tak więc czeka mnie przerwa od biegania z mapą - może to i dobrze złapać troszkę świeżości umysłu przed rozpoczynającym się sezonem. Szczególnie, że dziś podczas truchtanka w mapą po raz 3ci w tym roku uszkodziłem sobie oko jakimś badylem.
Trzymajcie za mnie kciuki podczas startu w Finlandii!!!!!!!!!!!!!!


wtorek, 3 kwietnia 2012

Parchatka zdobyta!

Podium :) foto: J. Kaseja


Wygrałem imprezę sezonu, mógłbym już zrobić roztrenowanie i chillout, ale nudne byłoby to, dlatego cisnę dalej! Tegoroczny Koziołek niestety mniej licznie obsadzony niż rok temu, jednak zdecydowanie dla mnie szczęśliwszy.
Zaczęliśmy sprintem w Parku Czartoryskich w Puławach:
Zarżnąłem się na nim konkretnie, pogoda do tego była dość słaba, choć to akurat mi w ogóle nie przeszkadzało. Dużo bardziej przeszkadzały mi błędy, jakie robiłem. Już na 1 i 2 było 15 sekund do urwania. Ale jak się biega na pałę i nie czyta szczegółów na mapie to tak jest. Na 5 od złej strony - kolejne 5 sekund. Na 6 to już totalna porażka - dookoła, 15" błędu. Potem w miarę gładko, na 12 chwilka zawahania. Na 16 bezbłędnie ale już byłem zarżnięty, co skutkowało przegraniem przebiegu o 2" z Marcinem Swędą. Jednak prawdziwy dramat to 18. Kolejny raz na pałę, bez czytania mapy. Skończyło się że wylądowałem na 19. I dopiero 18 podbiłem - 21 sekund straty na tym przebiegu do Owczara! Potem już dość czysto. Generalnie sprincik w miarę udany, co nie zmienia faktu że przy aktualnej, wciąż dalekiej od dobrej, formie biegowej, było do urwania minuta, a już na pewno całkowicie w zasięgu było połamanie 15 minut - i to nie jest kolejna marna prowokacja.
Na pocieszenie - 54 % wygranych przebiegów, wliczając w to również kategorię M20 (mieliśmy na sprincie tą samą traskę)

Analiza międzyczasów - SPRINT
Tego samego dnia, popołudnie - Parchatka. I obudziły się wspomnienia :) Jednak nie było co się rozczulać - trzeba w końcu zapier.....!

1 już źle - +10", beznadziejny wariant, mimo że mogłem obejrzeć mapę na minutę przed startem. 2 i 3 czysto, na 4 wielki błąd, na około 1'15"!!! Próbowałem biec na kierunek, no i tak pobiegłem, że i tak wbiegłem na górę. Bez sensu. Na 5 za to pokazałem klasę, do piecuszka drugiemu z kategorii przebiegowi Piotrka Drągowskiego dołożyłem do piecuszka aż 2:40! Potem bardzo płynnie i w miarę czysto aż do 15 punktu. Pierwszy błąd - biegłem trawersem, zamiast dołem. Drugi - wbiegłem w zły jar (ten północny) Już na wbiegu do jaru wiedziałem że mam szansę pół na pół. Nie trafiłem... Efekt? 1:18 straty do Janka Kaseji!!!!!!! 16 na duży wkurwieniu - i tutaj na przebiegu trwającym 53 sekundy dołożyłem drugiemu aż 22 sekundy - ładnie. Przegrałem też przebieg na 18, choć nie pamiętam żebym jakoś tam zamulił. Natomiast 19 to już wyższa szkoła przegrywania zawodów w moim wykonaniu. Długo myślałem na wariantem i wybrałem beznadziejny. Niby tylko 31" straty do Janka, ale Wojtek miał ten sam przebieg i dostałem od niego aż 1:20!! Mimo 3 dużych błłędów - średni w miarę udany. 36 minutek było do rozmienienia. Ale idealnie nie jest nigdy!
3 etap to już kolejny dzień - pierwszy dzień kwietnia. Po raz pierwszy w życiu złapałem się do handicapu (zawsze miałem za dużą stratę i nie miałem tej przyjemności ścigania). Tym razem było inaczej - nie dość że się załapałem, to jeszcze prowadziłem. Na starcie stałem razem ze Szmulem i Marysią, którzy podobnie jak ja prowadzili w swoich kategoriach. No i zaczęło się zdobywanie Parchatki...
Przebiegi wyrysowanie w paincie - niestety Garmin podczas biegu po raz kolejny odmówił współpracy

1 i 2 ładnie. 3 - po pierwsze zły wariant, po drugie - duży błąd na wejściu. Tutaj aż półtorej minuty straty do Kuby Dragowskiego, który zaszczycił swą obecnością ostatni etap Pucharu Koziołka, prosto z AMP w przełajach. Na tym przebiegu spotkałem również Owczara, z którym to przebiegłem większość trasy. Fajnie i nie fajnie - niby się kontrolowaliśmy nawzajem (M20 miało baaardzo podobną traskę do M21), ale trochę to na pewno też dekoncentrowało. Na 6 nie ten jar. Na przebiegu 9 - 10 powtórka z zeszłego roku. Co prawda nie stopa (na szczęście) ale oko tym razem. Wydaje mi się że dostałem gałęzią, ale w ogóle jej nie czułem. Tak czy siak, po 9 punkcie miałem ogromne problemy z czytaniem mapy, co odbiło się niestety na moim biegu. Nie widziałem na tyle, że myślełem nawet o zejściu. Ale stwierdziłem - nie! Nigdy więcej tutaj nie zejdę. I tak z bólem (co było mniejszym problemem) i z bardzo utrudnionym czytaniem mapy podążałem dalej. 15 przebiegnięta obok, 16 też zamulona. Ciągnąłem jednak do końca, udało mi się nawet zerwać do mocnego biegu na końcówce, co widać na analizowanych międzyczasach.

Jeśli chodzi o sam 3 etap - to przegrałem go z Kubą sromotnie (ponad 7:30) ale biorąc pod uwagę okoliczności, nie byłem na to bardzo wściekły. Udało się wygrać 10 przebiegów, poległem na 16 pozostałych, choć na niektórych bardzo nieznacznie.

tuż po przybiegnięciu.
foto: J. Kaseja
Jeśli chodzi o cały Puchar Koziołka - wygrana z niespełna 35 minutową przewagą na drugi Maćkiem Gędziorowskim cieszy, ale też pokazuje, że na MP poziom sportowy może być trochę wyższy. Było dużo do urwania z tego biegu (jak i ze wszystkich etapów), i trzeba dążyć aby każdy bieg stawał się ideałem i eliminować nawet te najmniejsze błędy i zawahania!

Ratownikowi medycznemu zapowiedziałem się jeszcze przed startem że zawitam do niego po biegu, co niestety się spełniło :) Tym razem jednak na szczęście z okiem, ale Parchatka jednak potrafi wyrządzić krzywdę i lepiej z nią nie zadzierać. Niemniej jednak, to wspaniały teren do na prawdę hardego biegania, a zbieganie po pionowych ścianach Parchackich jarów, podczas którego to rok temu poległa moja stopa, należy do jednego z moich ulubionych zajęć :)
Oko na szczęście już działa prawie bez zarzutów, więc teraz pora na Czeską przygodę w skałkach :) powtórka wyniku z Koziołka byłaby zadowalająca :)