Moje starty

środa, 29 lutego 2012

Do przodu!

Wszystko układa się na prawdę dobrze, jestem bardzo zadowolony z rozwoju sytuacji. Nawet nie mam czasu nic obszerniejszego napisać. A więc po kolei i konkretnie:
Po pierwsze - zmiana klubu. To, do czego przymierzałem się w zeszłym roku, musiało się w końcu stać. Nie jest fajnie być traktowanym jak śmieć, dlatego w dupie już mam to. Sentyment pozostał oczywiście, skoro jest się w jednym klubie nieprzerwanie od 15 lat. Ale przebrała się miarka - głosuj na Jarka! :D Nie dość że AZS AWF mi nie dawał absolutnie nic, to jeszcze ostatnimi czasy zacząłem przeszkadzać co niektórym osobom, które nie tylko mnie traktują z pogardą. Nie wiem skąd ta złośliwość, ale trudno. Widocznie niektórych chamów nie da się zmienić. A że niestety są w wyższych władzach klubu, to nie może nam być po drodze. Żegnam ozięble, na obiekty i tak będę miał dalej wstęp jako student. Przy okazji odebrałem kartę sztywną, wyrabianą w 2001 roku, nawet pamiętam jak ją podpisywałem na stadionie trenując u mojej pierwszej trenerki, Pani Basi Łatko, do której, jak z resztą do wszystkich trenerów z którymi współpracowałem, mam duży szacunek i wdzięczność.
wolny :)

A mój nowy klub jest najlepszy na świecie, i wygramy ligę, zobaczycie! Może jeszcze nie w 2012, ale... :]
Po drugie - bieganie. Nie będę ukrywał, jestem bardzo zadowolony z mojej dyspozycji technicznej po hiszpańskim obozie. Co prawda nic wymagającego nie biegałem, ale 3 treningi techniczne jakie wykonałem w ostatnich 5 dniach przekonują że idzie ku lepszemu :)
pojedynek nr 1 z Tadziem - i 2 browarki do przodu :]

pojedynek nr 2 ze wspomnianym największym hejterem Polskiej Orientacji - też do przodu, choć po średnio przespanej przez mnie nocy, tym razem bez stawki walka o prestiż i chwałę! Pierwszy bieg w lesie, w którym złamałem tempo 5'/km (ok. 4:53/km)

Po trzecie - szkoła. Udało się ruszyć i z pracą mgr, i z zajęciami. Na szczęście za dużo ich nie mam i będę to mógł spokojnie pogodzić z licznymi wyjazdami!
Po czwarte - wyjazdy. Zapowiada się ich na prawdę wiele, co baaardzo mnie cieszy! Tylko do połowy kwietnia zaliczę na pewno 4 zagraniczne - Węgry, Szwecja, Czechy i Finlandia. Z czego najbliższy - już dziś :]
Po piąte - zdrowie. Na prawdę, od operacji jest po prostu rewelacja. Owszem, był okres co bolał achilles, był okres co bolało biodro. Ale takie bóle to nie bóle!
Po szóste - marzenia. Jedno z nich jest w trakcie realizacji. Dzięki temu czuję wielką energię do działania. Tworzę, oczywiście nie sam, a z wielką pomocą sprzyjających mi ludzi - sekcję biegową, i zapowiada się fajna paczka w moim nowym Klubie :] Zawsze marzyłem o zorganizowaniu czegoś takiego!
Po siódme - wsparcie. I tutaj nawet pojawia się nowa szansa, ale nie będę na razie nic więcej pisał żeby nie zapeszać :)

Każdy dzień przynosi mi pozytywne informacje. To jest po prostu rewelacyjne, bardzo motywuje do działania! Oby się tylko nic nie zaczęlo pier.....
Zresztą nie można tak mysleć - trzeba być niepoprawnym optymistą! :)

Aha, no zapomniałbym o kolejnych mega propsach dla innego sportowca rodziny - mojej Mamy, która w niedzielę zrobiła życiówkę na 5 km w hejtowanym przeze mnie biegu w Wiązownie. A zającem był nie byle kto, bo wicemistrz Polski w narciarskim biegu na orientację na dystansie średnim w 2011 roku! Brawo MAMO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


środa, 22 lutego 2012

Obóz Alicante - czyli bieganie po hiszpańsku


Alicante - to właśnie tutaj odbędą się akademickie MŚ w BnO, czyli jeden z moich ambitnych celów na ten rok. Dlatego, mimo kilku przeciwności koniecznie chciałem tam pojechać potrenować na mapkach. A okazja była ku temu świetna - mój szwedzki klub IFK organizował właśnie tam obóz. Największym problemem była oczywiście kasa, ale zadłużając się na parę stówek udało mi się temu podołać :) Początkowo mieliśmy jechać z Polski we dwóch - razem z Wojtkiem, niestety z różnych względów wyszło jak wyszło i z Polski do Hiszpanii przyleciałem sam. Wielka szkoda, bo się czułem bardzo osamotniony w tym międzynarodowym towarzystwie, tym bardziej że mój poziom techniczny niestety daleko odbiegał od ich "international level orienteering". Z drugiej strony - ciekawa przygoda taka samotna wyprawa na kraniec kontynentu. A level moich współlokatorów był jak dla mnie imponujący - mieszkałem z 2 Francuzami, 2 Duńczykami i Norwegiem. Medaliści MŚ (również i z tego roku) oraz wielokrotni uczestnicy tej imprezy. Na prawdę trochę się czułem nieswojo, ale na szczęście żadne wywyższanie i wożenie się nie miało miejsca. Chyba najlepsze wrażenie zrobili na mnie Francuzi - Francois i Frederic, którzy byli przesympatyczni i w ogóle nie odczuwałem przepaści sportowej jaka nas dzieli :) Poza tym, jak zauważyłem, preferowali moje podejście do treningu, i 4 jednostki dziennie nie były im obce :)

Na pierwszy ogień, czyli 11-12 lutego od razu zawody. Całkowicie nowy dla mnie teren, ale w porównaniu z tym co biegałem za granicą, chyba najłatwiejszy (porównując do Francji i Szwecji). Zawody poszły jak poszły... wiedziałem że będę daleko, nie spodziewałem się że aż tak. 69 na 72 na midlu oraz 59 na 64 na longu - nie ma co się wstydzić, cieszę się że w ogóle dobiegłem (tym bardziej że w drugim dniu wpakowałem się w zakreskowany teren, na którym znajdowały się ule! Wiem że Frederic obrał taki sam wariant i myślę że to było dość ryzykowne. Biegłem zasłaniając usta i miejąc przed oczami "przygodę" kolegi z reprezentacji moich francuskich ziomali podczas MŚ 3 czy 4 lata temu.).
Jeden sukces warty odnotowania - pierwszy raz w życiu zdobyłem punkty (162) do rankingu światowego, które dają mi aktualnie zaszczytne 1989 miejsce :D z Polaków jestem 12, ostatni punktujący.
Potem przyszła pora na treningi (wszystkie mapki poniżej). Jedyny, na którym mogłem rywalizować, to knockout sprint w Alicante. Nawet prowadziłem w finale B, czym sam byłem zaskoczony. Oczywiście 3 punkty przed końcem musiałem zarąbać na prawie minutę i zabawa się skończyła. Ale nie powiem - miłe to uczucie patrzeć jak fin ze szwedem biegną w buraki a ja sobie swoim wariantem podążam do punktu :)
Niestety po wyjeździe klubowiczów w piątek, musiałem do poniedziałku radzić sobie sam. Udało się na szczęście znaleźć w miarę tani nocleg, u Kolumbijczyków, w samym centrum Alicante.
Udało się tam zrobić kilka treningów, w tym jeden na wspomnianej wcześniej sprinterskiej mapce, która była rewelacyjna!!!!! Poniżej moja fotorelacja oraz mapki z treningów i zawodów:
Zawody - i flaga Polski do góry nogami :/

tuż przy miejscu zamieszkania - Gran Alacant









Guardamar - po szwajcarce

trójka mistrzów, od lewej: mistrz Szwecji z 1971 r, mistrz Mazowsza z  2010 roku i wicemistrz Świata z 2008 2010 roku - dzięki Tadziu za poprawę 

przed rezydencją :D

Alicante - plaża w centrum miasta


... i ta moja nieprzeciętna gibkość

... i prężenie muskułów u podnóża zamku św. Barbary

na tym placyku mieszkałem ostatnie 3 dni pobytu



poza godzinami operowania dużego słońca wcale nie było tak ciepło. A w nocy to jakaś masakra - spałem w bluzach i lycrach biegowych i spodniach na to!


oczywiście musiałem też zawitać na stadion :)

... i nakręcić parę kółek w przyzwoitym tempie

... potem się trochę powozić, byłem jedynym biegaczem mimo że była niedziela, środek dnia!

...potem chiwla odpoczynku po kilku kółkach...

...i znów lansik

w porcie





sama elyta :D

A teraz kwintesencja, czyli mapki :)


Drugi dzień zawodów - long. Na przebiegu 3-4 wspomniane pszczoły. Poza tym słabo fizycznie, duże błędy techniczne oraz taktyczne. Ale wygrałem ostatni przebieg (dobieg do mety) :D

Pierwszy dzień i middle WRE



Jedyny nocny trening, jaki tam zrobiłem, na pożyczonej lampie
teren, który mi chyba najbardziej nie leżał. Bardzo ciężko mi się biegało tam, jednego punktu w ogóle nie znalazłem i go odpuściłem

liniówka tuż przy miejscu zamieszkania - całkiem spoko, ale trudno. Poza tym nie miałem siły na całą


compass trening - czy tam szwajcarka jak kto woli. Tu o dziwo nie poszło mi najgorzej, choć jednego punktu nie znalazłem
i ten sam teren, trening po punktach rozstawionych na Sangria Cup (czymkolwiek to miało być)

i wspomniana Sangria - 3 etapy. 




finał knockout sprintu - najlepszy sprint jaki w życiu biegałem!

kwalifikacje, które zawaliłem

... i samodzielny trening jaki zrobiłem na mapce w niedzielę, biegając trasę z Q od tyłu plus wcześniej kilka punktów z finału.
I jeszcze jedno dłuższe rozbieganie po Alicante:


Obóz ciekawy, udany, męczący, czasem nawet bardzo. Z uwagi na nienajlepsze samopoczucie (ciągle miałem kaszel) ograniczyłem się do 3 treningów dziennie, robiąc nawet czasami mniej niż 3. Najbardziej mi brakowało jakiejś bliższej osoby z którą mógłbym pogadać po polsku. No na koniec floty też brakowało :P Bardzo się cieszę że obóz doszedł do skutku, oby stał się kolejną cegiełką w budowaniu mojego przeogromnego przyszłego sukcesu sportowego.
Od razu po powrocie wiele się dzieje, sytuacja jest bardzo dynamiczna. Podoba mi się to, choć trochę czuję się przytłoczony tym natłokiem spraw jakie trzeba ogarniać i załatwiać. Może wspomnę o zmianach w następnym poście jeśli dobrze mi pójdzie jutro (tzn dziś) Warszawa Nocą i dzięki temu się nie obrażę na cały świat. Plan minimum - wygrać 2 browary :D